27 grudnia 2012

018. Refleksje poświąteczne

Tym razem muzyka na początku: Alice In Chains - Would?

Jak to zwykle bywa, moje ambitne plany spełzły na niczym. Całe święta przeleżałam do góry brzuchem obżerając się i okupując komputer na zmianę. Dziś postanowiłam zmienić to choć trochę, a zatem właśnie zabieram się za rozwiązywanie testów na prawo jazdy, tak w ramach treningu. Egzamin zbliża się wielkimi krokami, a ja czuję się w tej chwili kompletnie zdezorientowana wyjeżdżając do miasta. Staram się jednak być dobrej myśli, bo każdy ma jakąś szansę, by zdać. Trzymajcie kciuki w styczniu, bo przyda mi się dużo szczęścia i pozytywnej energii.

Skończyły się święta, a zatem nadszedł czas na małe podsumowanie. Mówiąc krótko - było dość średnio. Prezenty wspaniałe, choinka piękna, jedzenie pyszne, relacje domowników bardzo poprawne, ale co z tego? Atmosfery bożonarodzeniowej nie poczułam nawet przez moment. Może to wina braku śniegu (tak, droga zimo, znów sobie poszłaś nie w porę). A może po prostu jestem za stara na to wszystko i już nigdy nie poczuję tej całej, świątecznej magii. Ciężko stwierdzić. Mam nadzieję, że chociaż urok Sylwestra będę potrafiła w tym roku docenić, bo szykuje się naprawdę fajna domówka w gronie dobrych znajomych. Wracając jednak do świąt - idąc w Wigilię na pasterkę spostrzegłam zabawną rzecz. To wieczorne wyjście dla młodzieży jest świetną okazją do spotkania się ze znajomymi i udania się wraz z nimi na piwo lub inne napoje wyskokowe. Pasterka, czyli msza będąca kulminacyjnym punktem oczekiwań na narodziny Chrystusa, stała się pretekstem, żeby najzwyczajniej w świecie się nachlać. Przez chwilę miałam wrażenie, że to ze mną jest coś nie tak, bo nie dołączyłam do tej rozrywkowej ekipy tylko zostałam grzecznie w kościele, śpiewając kolędy. Po chwili jednak zrozumiałam, że to ich zachowanie jest w pewnym sensie śmieszne i żałosne. Jestem świadoma, że być może część z was postąpiła kilka dni temu podobnie do moich znajomych. Nie chcę nikogo oceniać, bo nie do mnie to należy. Przytaczam jedynie moje spostrzeżenia, ponieważ całe zajście wydało mi się co najmniej dziwne. Najśmieszniejsze jest to, że po owym wyjściu młody obywatel wraca grzecznie do domu, a niczego nieświadomy rodzic cieszy się, że syn czy córka zachowuje się tak przykładnie. Świat oszalał.

Wątpię, bym napisała tu coś jeszcze przed Sylwestrem, a zatem życzę Wam wszystkim wspaniałego, szczęśliwego, obfitego w pozytywne wydarzenia nowego roku! :)

Szału nie było, ale za to stroik ładny.


13 grudnia 2012

017. Winter is coming.

Marznę. Moje buty są całe mokre i zaśnieżone. Nos przypomina swym kolorem dorodnego buraka. Ręce coraz bardziej kostnieją, moje ruchy są mocno utrudnione. Czapka osuwa mi się na czoło, co zaczyna się robić naprawdę irytujące. Każdy mój krok staje się niepewny, oblodzone ulice nie wyglądają na bezpieczne. W radiu lecą tylko te kiczowate, świąteczne piosenki, które może i mają swój urok, ale słyszane 100 razy na dzień potrafią do siebie zniechęcić. W związku z konkretnym mrozem mój układ odpornościowy zrobił sobie wolne i obecnie siedzę przeziębiona kichając i kaszląc na zmianę. Mimo tego wszystkiego uwielbiam zimę. Lubię te piękne krajobrazy, ośnieżone drzewa, zamarznięte stawy. Lubię święta, choć ich magia nie jest dla mnie już tak oczywista, jak kiedyś. Lubię leżeć w łóżku przykryta kocykiem, z gorącym kakaem w dłoni. Zima niewątpliwie ma w sobie coś pięknego, choć dla wielu osób ta pora roku jest istnym utrapieniem. Zdecydowanie nie należę do tego grona, od zawsze z niecierpliwością czekałam na zimowe miesiące. Koniec grudnia oraz styczeń wiążą się z mnóstwem dni wolnych od szkoły/pracy/wysiłku. Któż nie lubi odpoczywać od codziennych zmagań? Ja jestem temu jak najbardziej przychylna. Niestety większość tego czasu planuję spędzić na przygotowaniach do matury - rozpoczęciu działań dotyczących prezentacji z polskiego oraz czytaniu historycznych lektur. Nie wiadomo, co z tego wyniknie, ale moje koncepcje bądź co bądź są dość ambitne. Trzymajcie kciuki. Oczywiście znajdzie się też czas na przyjemności. Obowiązkowe są łyżwy, na których jeżdżenie wychodzi mi już trochę mniej tragicznie. Sylwester we wspaniałym towarzystwem również jest okazją do świetnej zabawy. Nie zapominajmy o świętach, spędzonych w rodzinnym gronie przy radosnej atmosferze. Zapowiada się całkiem nieźle.

Tak z innej beczki - jutro czekają mnie pierwsze jazdy samochodem w warunkach dość ciężkich, bo w towarzystwie śniegu, lodu i tym podobnych. Biorąc pod uwagę moje umiejętności zaczynam się obawiać. Chyba jednak trochę przejdzie mi to uwielbienie dla zimy.

Czyż śnieg nie jest śliczny? :3

+ Kolega właśnie mi przypomniał o fajnej piosence ;)

1 grudnia 2012

016. Cześć, jestem Klaudia i mam osiemnaście lat.

Od 3 minut jestem oficjalnie pełnoletnia. Zastanawiam się, czy coś tak naprawdę zmieni się w moim życiu od momentu wejścia w dorosłość. Gdzieś tam w głębi zaczynam uświadamiać sobie, że skończył się czas beztroski i robienia nieodpowiedzialnych głupot, pora zatroszczyć się o swoją przyszłość. Mimo to nie spodziewam się żadnych gwałtownych zmian. To zwykły dzień, jak każdy inny. Na bycie dorosłą w pełnym tego słowa znaczeniu mam jeszcze sporo czasu. Swoją drogą zawsze bardzo lubiłam urodziny. Jako małe dziecko oczywiście najbardziej czekałam na prezenty. Teraz podarunki cieszą równie mocno, ale zaczynam też doceniać samą pamięć oraz miłe słowa, jakie w tym dniu usłyszę od bliskich mi osób.

Planowałam napisać wzniosłą notkę na temat wchodzenia w dorosłość, kończenia w życiu jakiegoś etapu,  planów na przyszłość i tym podobnych. Niestety, moja ekscytacja całkowicie blokuje inwencję twórczą i dziś nie dam rady sklecić nic bardziej sensownego. Pozostaje mi tylko rozpocząć świętowanie. Cieszmy się i radujmy zatem, gdyż Flores_ dołączyła do grona pełnoletnich obywateli. Hip hip hura!

Zawsze czuję się cholernie skrępowana przy tym śpiewaniu :P



17 listopada 2012

015. Wieczór jesienny.

Siedzę sobie na wygodnym, miękkim łóżku, z kubkiem herbaty na stoliczku i laptopem na kolanach. Mam wrażenie, że moja niezdarność za moment da o sobie znać i cała zawartość owego kubka wyląduje na moich spodniach lub, co gorsza, na komputerze. Staram się więc panować nad każdym ruchem. Siedząc rozmyślam. Wzrokiem ogarniam cały pokój, stwierdzając z zadowoleniem, że wygląda całkiem dobrze, gdy trochę o niego zadbam. Kiedy lenistwo nie pozwala mi go sprzątnąć, czuję się w nim zagubiona i mam wrażenie, że i we mnie, gdzieś we wnętrzu, panuje bałagan. Tymczasem pełen ład w pomieszczeniu odbił się na moim nastroju - czuję się spokojna i zrelaksowana. Spoglądam na królika, który zdaje się mieć wszystko w głębokim poważaniu, skupiając się jedynie na wcinaniu swoich przysmaków. Może powinnam czasem brać z niego przykład? Czy to nie lepsze, niż przejmowanie się wszystkimi i wszystkim dookoła? Natępnie wzrok pada na półkę z książkami. Już od kilku ładnych miesięcy czekają na niej repetytoria, atlasy, książki i podręczniki historyczne. Powinnam wreszcie zerknąć na nie łaskawszym okiem, bo matura sama się nie napisze. Na samą myśl o tym czuję dziwne zdenerwowanie, ale jednocześnie mam wewnętrzne przeczucie, że dam sobie radę. Podobnie będzie z egzaminem na prawo jazdy. Jestem w końcu "córeczką tatusia", musiałam odziedziczyć po nim choć odrobinę życiowego szczęścia i pozytywnej energii. W moim pokoju robi się coraz goręcej. Postanowiłam otworzyć okno i zerknąć na ulicę. Wokół panuje cisza i ciemność, palą się jedynie nieliczne, przydrożne latarnie. Ruch jest niewielki, większość ludzi spędza ten wieczór w domu, często z rodziną, uciekając od zimna oraz pluchy. Być może próbują też oderwać się od jesiennego przygnębienia, które prędzej czy później w jakimś stopniu dopada każdego. Ja również stałam się jego ofiarą, ale na chwilę obecną zaczynam odzyskiwać siły oraz wiarę we wspaniałość tego świata. Optymistyczne myślenie przyciąga pozytywne wydarzenia i staram się w to wierzyć. Dzięki takiemu nastawieniu łatwiej zmotywować się do działań, do realizowania celów i marzeń, a z tym ostatnio u mnie dość krucho. Nie chcę dłużej pozostawać w stagnacji, nie chcę, by moim życiem rządziła bierność i lenistwo. Może nadszedł czas zmian? Oby.

Chyba lubię tak pisać o wszystkim i o niczym.  
Tymczasem w słuchawkach: Myslovitz - Peggy Brown

7 listopada 2012

014. Liebster Blog Award

Zostałam nominowana do kolejnej zabawy. Zupełnie mi to nie przeszkadza, zważywszy na to, że jesień powoduje u mnie absolutny brak weny, a dzięki takim akcjom mam z góry narzucony temat i całkiem przyjemne pytanka. Nic, tylko odpowiadać.


Nominacja do Liebster Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za "dobrze wykonaną robotę" Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz ich o tym) oraz zadajesz im 11 pytań.
Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował.

Nominację otrzymałam od Marty, za co serdecznie dziękuję :) Nie będę się dłużej ociągać, zaczynamy.

1. Wymień tytuł ulubionego filmu/książki.
Gdy zobaczyłam to pytanie od razu przyszła mi do głowy seria Piratów z Karaibów, Titanic oraz Forrest Gump. Chyba nie umiem ograniczyć się do jednej pozycji, jesli chodzi o filmy. Z książką za to nie miałam problemu - zdecydowanie Zielona Mila Kinga.

2. Co uznajesz za swoją mocną stronę, a co za wadę?
Jestem chorobliwie skromna, więc nie lubię mówić o moich zaletach, ale jak trzeba, to trzeba. Myślę, że moją najmocniejszą stroną jest pomaganie ludziom, bo od zawsze byłam bardzo wrażliwa i empatyczna. Wadą jest oczywiście lenistwo, o którym wspominałam na tym blogu już wielokrotnie. Dla jasności: w pomaganiu absolutnie leniwa nie jestem ;)

3. Pochwal się, jaką masz (bądź miałaś) ksywkę w szkole.
Znajomi z reguły zwracają się do mnie po imieniu lub ewentualnie je zdrabniają. Był jednak w liceum krótki okres, gdy miałam przezwisko, mianowicie - Poker Face. Wiązało się to z moim uśmiechem, który, ze względu na wąskie usta, wychodzi raczej jak linia prosta. Nowej ksywki używali głównie chłopcy z mojej klasy, ale z czasem o niej zapomnieli. Może to i lepiej.

Patrząc w lustro naprawdę zauważam podobieństwo, jestem przerażona.

4. Masz zwierzaka? Napisz parę słów o nim.
Posiadam królika, który zwie się Filipek. Zamieszkuje on w małej klatce w rogu mojego pokoju. Co prawda czasem hałasuje, czym zakłóca mój sen, naukę, czytanie i tym podobne, ale i tak go uwielbiam. Jest dość otyły, gdyż dziadek nie zna umiaru w jego dokarmianiu. Niby zwykły królik, ale potrafi zrobić jedną niesamowitą rzecz - przewraca się na zawołanie. Po przeturlaniu się po klatce otrzymuje królicze łakocie (czekoladowe dropsy). Cóż, czego się nie robi dla jedzenia.

5. Czy akceptujesz siebie na 100% (ew. co chciałabyś w sobie zmienić)?
Nigdy nie akceptowałam i chyba nie zaakceptuję siebie tak w pełni, bo zawsze znajdzie się jakaś rzecz, która będzie spędzać mi sen z powiek. Na szczęście zaczynam powoli walczyć z moimi kompleksami i w sumie nie chciałabym zbyt wiele zmieniać, przyzwyczaiłam się do siebie takiej, jaką jestem. Zresztą, przecież nikt nie jest idealny, prawda?

6. Jaka jesteś? Napisz trzy reprezentacyjne cechy Twojej osoby.
Gadatliwa, marudna, pomocna - te słowa chyba opisują mnie najlepiej.

7.  Do jakiego miejsca lubisz powracać?
Co roku, latem, jeżdżę do Zakopanego. Uwielbiam spacery po górach (o czym zresztą pisałam ostatnio), dlatego bardzo chętnie tam wracam. 

8. O czym myślisz po przebudzeniu?
"Cholera, ale mi się nie chce wstać." ;)

9. Piosenka, która budzi najpiękniejsze wspomnienia, to...
Lombard - Przeżyj to sam, bo z tym utworem kojarzą mi się wspaniałe lata dzieciństwa, kiedy to tata puszczał taką muzykę w samochodzie na maksymalną głośność, brał mnie na kolana i śmigał ze mną po polnych drogach. W czapce z daszkiem i ciemnych okularach czułam się co najmniej jak sławny kierowca rajdowy :P

10. Co w Twoim życiu zmieniło blogowanie?
Z pewnością poznałam wielu wspaniałych, interesujących ludzi (tak, tak, posłodzę wam trochę), których blogi naprawdę chętnie odwiedzam. Poza tym myślę, że poprzez pisanie tutaj stałam się trochę odważniejsza, bo w Internecie zapominam o nieśmiałości, która czasem przeszkadza mi w realnym życiu. 

11. Spotkałaś się kiedykolwiek z kimś poznanym przez bloga / Internet?
Do tej pory nie miałam takiej okazji, ale mam nadzieję, że wkrtóce się to zmieni, gdyż wielu internetowych znajomych bardzo chciałabym poznać w realu.

Na tym kończy się pierwsza część mojej pracy, teraz pora na pytania dla was. 

1. Co zabrałbyś/zabrałabyś ze sobą na bezludną wyspę? 
2. Wolisz dzień, czy noc? 
3. Jaka jest Twoja największa wada?
4. Jakiej muzyki słuchasz najchętniej?
5. Którego przedmiotu w szkole nie lubisz najbardziej?
6. Masz rodzeństwo? Powiedz o nim coś więcej.
7. Co robisz najchętniej w wolnych chwilach?
8. Jaki jest Twój stosunek do związków homoseksualnych?
9. Wierzysz w przyjaźń damsko-męską?
10. Co najbardziej lubisz w swoim wyglądzie?
11. O czym marzysz?

Do zabawy serdecznie zapraszam: AntisocialParanoic, Jakby Ją, ziemka, lorkową, UwG, Huś i Fox'a
Wiem, że to nie 11, ale nie lubię ściśle przestrzegać reguł.

28 października 2012

013. 7 faktów o mnie.

Zostałam ostatnio nominowana do Versatile Blogger Award. Za zaproszenie do tej zabawy bardzo dziękuję: Urodzonemu W Grudniu, Fox'owi oraz Lorkowej. No to zaczynamy.

ZASADY:
- nominować 15 blogów do wyróżnienia
- poinformować wybrańców o wyróżnieniu
- zdradzić 7 faktów o sobie
-  podziękować za nominację
- zawiesić nagrodę na swoim blogu

1. Uwielbiam żużel (dla tych, którzy się nie orientują – sport, w którym mężczyźni jeżdżą na motorach po owalnym torze). Miłością do tej dyscypliny zaraził mnie dziadek, który zabierał mnie na rozgrywki żużlowe gdy byłam małą dziewczynką. Od tamtego czasu kibicuję drużynie Unia Leszno i staram się oglądać wszystkie mecze, czy to w telewizji, czy z trybun stadionu.


2. Jestem okropną bałaganiarą. Lubię, gdy w domu jest porządek, ale moje lenistwo zazwyczaj nie pozwala mi sprawić, by wokół panował jako taki ład. Wszystkie fotele przyozdobione są moimi ubraniami, na stole i biurku walają się jakieś kartki, zeszyty, gazety, a na półkach mnóstwo kurzu. Krótko mówiąc masakra.
     
  3.Jestem jedynaczką, choć mam nadzieję, że nie rozpuszczoną. Rodzice chcieli mieć więcej dzieci, ale niestety wyszło, jak wyszło i zostałam tylko ja. Czasem jest trochę nudno w domu, gdy nie ma towarzystwa do rozmów, ale można się przyzwyczaić.


4. Namiętnie zbieram pocztówki, mam ich już całkiem sporą kolekcję. Są to kartki ze wszystkich miejsc, w których kiedykolwiek byłam, lub w których byli moi znajomi/rodzina. Lubię je przeglądać wspominając sobie dawne wycieczki i wyjazdy. Z każdej podróży mam także sporo zdjęć, z których przynajmniej część staram się wywoływać. Lubię mieć fotografie w albumach, nie tylko na komputerze.



  5. Kocham książki. Niestety, w czasie roku szkolnego mam dużo mniej czasu, by poświęcić im chwilę, ale mimo to staram się coś czytać. Najchętniej sięgam po reportaże i książki podróżnicze, fantastyczno-przygodowe, a ostatnio historyczne, tak w ramach przygotowań do matury. Przyjemnie czytało mi się także niektóre lektury szkolne, ale przez kilka po prostu nie mogłam przebrnąć.


   6. Uwielbiam oglądać filmy. Nieważne, czy wybiorę się do kina, czy zostanę przed skromnym, domowym telewizorem, lubię od czasu do czasu poświęcić chwilę na dobrą produkcję. Chętnie decyduję się na komedie, filmy przygodowe, czasem wojenne, sporadycznie jakieś dramaty (lubię się powzruszać). Bardzo często oglądam także bajki, z których chyba nigdy nie wyrosnę. Nie znoszę za to horrorów, po których nie mogę spać :P

  7. Boję się pająków, można nawet powiedzieć, że boję się przeraźliwie. Od zawsze wzbudzały we mnie strach i obrzydzenie i w chwili obecnej na sam widok pająka wpadam w panikę. Jak na złość latem wokół mojego domu gromadzi się ich całkiem sporo. Z tego względu raczej rzadko przebywam na moim podwórku, boję się bliskiego spotkania z którymś z nich.


Cóż, to chyba tyle. Większość bloggerów (może nawet wszyscy), których znam, brała już udział w tej zabawie, a zatem ciężko mi kogokolwiek nominować. Zapraszam więc każdego, kto ma ochotę powiedzieć innym 7 rzeczy o sobie. 

+ Na koniec coś miłego dla ucha.

++ Niezwykle ucieszył mnie fakt, że ziemek po długiej nieobecności powrócił wreszcie z kolejną notką :) Taka tam mała reklama.

25 października 2012

012. Romantyk.

Nigdy nie pomyślałabym, że szkoła zainspiruje mnie do notki, a tu proszę. Bardzo spodobał mi się pewien utwór z zadania domowego na język polski. Tekst, który przyszło mi opracować, czytałam z przyjemnością. Być może dlatego, że zawsze zauroczały mnie przeróżne miłosne dialogi/historie. Podejrzewam, że część osób już się spotkała z tym wierszem. Mnie również wydał się on znajomy. Cóż, nie przedłużam, przytoczę go tutaj w całości.

Rozmowa liryczna, Konstanty Ildefons Gałczyński

- Powiedz mi jak mnie kochasz.
- Powiem.
- Więc?
- Kocham cie w słońcu. I przy blasku świec.
Kocham cię w kapeluszu i w berecie.
W wielkim wietrze na szosie, i na koncercie.
W bzach i w brzozach, i w malinach, i w klonach.
I gdy śpisz. I gdy pracujesz skupiona.
I gdy jajko roztłukujesz ładnie -
nawet wtedy, gdy ci łyżka spadnie.
W taksówce. I w samochodzie. Bez wyjątku.
I na końcu ulicy. I na początku.
I gdy włosy grzebieniem rozdzielisz.
W niebezpieczeństwie. I na karuzeli.
W morzu. W górach. W kaloszach. I boso.
Dzisiaj. Wczoraj. I jutro. Dniem i nocą.
I wiosną, kiedy jaskółka przylata.
- A latem jak mnie kochasz?
- Jak treść lata.
- A jesienią, gdy chmurki i humorki?
- Nawet wtedy, gdy gubisz parasolki.
- A gdy zima posrebrzy ramy okien?
- Zimą kocham cię jak wesoły ogień.
Blisko przy twoim sercu. Koło niego.
A za oknami śnieg. Wrony na śniegu.

Niezły romantyk z tego Gałczyńskiego. Czytając jego utwór stwierdzam, iż właśnie takiego mężczyzny potrzebuję. Chcę, aby kochał mnie bez względu na wszystko, obojętnie od sytuacji, mojego nastroju, wyglądu, miejsca, czasu. W chwilach zwyczajnych i tych niecodziennych. Rano, wieczorem, w nocy. Gdy jestem smutna i gdy się śmieję, gdy marudzę i jestem zła na wszystko, gdy popełniam błędy. W podróży, w domu, na spacerze. Za każdym razem, tak samo, nigdy mniej. To trochę miłość jak z bajki, ale w moim przekonaniu takie uczucie jest jak najbardziej realne. Przekonuję się o tym codziennie, od prawie dwóch lat ;) Życzę wam wszystkim, abyście również zaznali takiego uczucia.

Jak o miłości, to o miłości.

16 października 2012

011. Rutyna to zło.

Każdy mój dzień wygląda tak samo. Wstaję rano, godzina 6.00. Do pociągu pozostało sporo czasu, zatem mogę jeszcze poleżeć przez moment. Nie mogę jakoś wywlec się z ciepłego łóżeczka, więc ten moment trwa zazwyczaj do 6.25 kiedy to z przerażeniem stwierdzam, że spóźnię się do szkoły. Wskakuję w kapcie, biorę pierwsze lepsze ubrania z szafy i ruszam do łazienki. Tam spędzam 15 minut wykonując poranną toaletę, z pełnym rezygnacji spojrzeniem patrzę w lustro, po czym pędzę do kuchni. Szybkie śniadanko w postaci kanapki z szynką, herbatka oraz tran (na odporność; nie wierzyłam w jego skuteczność, ale o dziwo jeszcze nie zachorowałam od kiedy go łykam). Godzina 6.45 wychodzę na pociąg. Nie spieszę się, rano zazwyczaj po prostu nie mam na to siły i energii. Docieram do szkoły, gdzie spędzam 7 godzin nudząc się lub wysilając umysł (w zależności od lekcji). Wracam do domu, gdzie czeka na mnie obiad. Następnie kilka godzin nic-nie-robienia i słodkiego lenistwa spędzonego przed telewizorem lub komputerem (jestem zła na siebie, że tyle czasu na tym tracę). Wieczorem zabieram się za lekcje, ewnetualnie naukę na następny dzień. Dochodzi godzina 22.00, powoli zbieram się do spania. Na tym koniec. Z małymi wyjątkami wszystkie dni wyglądają bardzo podobnie. Od początku października poświęcam kilka godzin tygodniowo na naukę jazdy, ale to jedyna innowacja jeśli chodzi o spędzanie wolnego czasu. Reszta pozostaje bez zmian, co zaczyna być cholernie frustrujące. W żadnym kierunku się nie rozwijam, utknęłam w miejscu i nie potrafię nic z tym zrobić, nie umiem ruszyć na przód. Nuda wtargnęła do mojego życia z impetem, a ja nie mogę zmienić przyzwyczajeń i po prostu się jej poddaję. Skąd brać motywację do działania? Jak pozbyć się rutyny? Jak znaleźć chęci, by odstawić komputer i zająć się czymś bardziej produktywnym? Te pytania chwilowo pozostają dla mnie bez odpowiedzi.

Post niezbyt radosny, choć wbrew pozorom mój humor jest całkiem dobry. Po prostu doszłam do wniosku, że denerwuje mnie taki stan rzeczy i w związku z tym muszę sobie trochę ponarzekać i pomarudzić. Obiecuję następnym razem nieco więcej optymizmu. Tymczasem życzcie mi powodzenia na jazdach, abym nie skasowała nikogo po drodze ;)

A na koniec coś miłego dla ucha.
Elvis Presley - Jailhouse Rock

23 września 2012

010. Melancholia

Nie lubię jesieni. Co z tego, że obchodzę wtedy moje urodziny (niestety, początek grudnia to jeszcze nie zima). Nie przekonuje mnie nawet, że wreszcie będę mogła nosić moje ukochane glany, że babcia będzie robiła pyszne, rozgrzewające kakao. Nawet piękne, żółte i czerwone liście nie sprawiają, że jestem wstanie przekonać się do tej pory roku. Fakt, są przepiękne, ale ta "złota jesień" trwa dość krótko, a po niej następuje beznadziejna szarość. Właśnie dlatego nie lubię jesieni. Już samo zerknięcie na pogodę za oknem powoduje, że odechciewa mi się wszystkiego i dopada mnie melancholia, bo jak tu się uśmiechać, gdy na dworze zimno, mokro i generalnie nieciekawie? Nijak, w moim przyadku po prostu się nie da. Oczywiście już od samego początku września zaczęłam się jeszcze bardziej rozleniwiać, o ile to w ogóle jest możliwe. Mimo, iż jesień dopiero się zaczęła, ja spostrzegłam już zmiany w moim nastawieniu do świata. Motywacja do działania opuściła mnie i pewnie nie powróci aż do wiosny, a szkoda. W nabliższej przyszłości czeka mnie całkiem sporo rzeczy do zrobienia, tymczasem ja nie mam na nie ani pomysłu ani ochoty. Na chwilę obecną brakuje mi jeszcze tylko przeziębienia, wtedy resztki mojej chęci do życia rozsypią się całkiem. Nie wiem dlaczego, ale zawsze jesienią czuję takie dziwne znużenie i zmęczenie. Nie mam nawet siły na czytanie książek, chociaż 10 (!) czeka na mnie na półce i powinnam się za nie w końcu zabrać. Zimo, przybywaj, bo nienawidzę trwać w takiej apatii. Zazwyczaj "ożywam" dopiero w marcu, ale sam widok śniegu, świąteczna atmosfera i tym podobne sprawiają, że zyskuję trochę motywacji i zaczynam częściej się uśmiechać. Tymczasem jednak muszę jakoś przetrwać tę jesień i nie załamywać się. Trochę czekolady powinno pomóc w tej sytuacji, ona jest najlepsza na chandrę ;)

Ta piosenka prześladuje mnie już dobry tydzień i pobudza resztki mojego optymizmu ;)

1 września 2012

009. Pozytywne zakończenie

Zdaję sobie sprawę, że nikt nawet nie chce myśleć o tym, co rozpoczyna się wraz z dniem 3 września. Niestety, pora spojrzeć prawdzie w oczy i stwierdzić, że wakacje dobiegają końca. Te dwa miesiące przeminęły mi z zabójczą prędkością. Zgodnie z tradycją miałam na lato wiele planów, z których zrealizowałam może 1/5. Z motywacją u mnie kiepsko i powinnam nad tym wreszcie popracować. Wracając jednak do wakacji – chciałam jakimś miłym akcentem zakończyć tegoroczne lato, dlatego postanowiłam wybrać się z pewnym Towarzyszem na maraton filmowy z Władcą Pierścieni do Multikina. Rzecz miała miejsce w nocy z wczoraj na dziś i muszę przyznać, że było świetnie! W gruncie rzeczy dopiero od niedawna mam do czynienia ze światem Śródziemia, ale zauroczył mnie on właściwie od samego początku. W związku z powyższym maraton bardzo mi się spodobał. Obawiałam się, czy wytrwam w kinie, wpatrzona w wielki ekran przez 12 (!) godzin. Na szczęście nie miałam z tym większego problemu, pozwoliłam sobie jedynie na 10 minutową drzemkę w połowie ostatniej części trylogii. W tej chwili za to dopadają mnie skutki nieprzespanej nocy, bo z każdą chwilą staję się coraz bardziej zmęczona, otępiała, a na dodatek plecy mnie bolą od tak długiego siedzenia na średnio wygodnym, kinowym fotelu. Cóż, coś za coś. Jeśli chodzi o negatywne aspekty wczorajszego wypadu to niestety widzów w naszej sali dopadła tzw. złośliwość rzeczy martwych – z przyczyn niewiadomych ekran zgasł trzykrotnie, a sam film został zatrzymany na jakieś 3 minuty z powodu problemów technicznych. Na szczęście naprawa usterki trwała krótko i znów mogłam emocjonować się wydarzeniami zajadając się przy tym chipsami. Skoro mowa o jedzeniu – istnieje jakaś dziwna reguła, że do sali kinowej można wejść jedynie z żywnością i piciem zakupionym na terenie samego kina. Uczestnicy seansu mają więc możliwość zakupu Coli za 10 zł lub Popcornu za 15. Zawsze denerwowało mnie takie zdzierstwo, a zatem w ramach małego buntu przemyciłam w torbie Colę z Biedronki (0,99zł!) oraz paczkę tanich, niezdrowych, ale jakże smacznych chipsów. Wyrzuty sumienia spowodowane tym małym oszustwem zniknęły całkowicie, gdy zobaczyłam, jak większość oglądających zaczęła wyjmować z plecaków i torebek wcześniej zakupione zapasy jedzenia. A co, nie dajmy się okradać z pieniędzy! Na szczęście nawet diaboliczne ceny nie zmąciły mojego świetnego humoru, który polepszył się jeszcze bardziej na samym początku seansu. Obsługa ogłosiła, że trójka szczęśliwców znajdzie pod swoim fotelem upominki związane z filmem. Jak się okazało, wśród tej trójki byłam i ja! Nigdy niczego nie wygrałam, mam raczej marne szczęście, jeśli chodzi o konkursy i tym podobne, a tu proszę. Otrzymałam grę planszową Hobbit, będę miała zajęcie na długie, jesienno-zimowe wieczory z rodzinką lub znajomymi :). Cały wypad oceniam bardzo pozytywnie, przede wszystkim ze względu na świetne filmy i cudowne Towarzystwo. Z pewnością nie był to mój ostatni filmowy maraton.

Tymczasem zajadam się sernikiem mamy, który wyszedł jej dziś naprawdę nieziemsko. Pochłonęłam już chyba z 5 kawałków i mimo odgłosów protestu w moim brzuchu nadal mam ochotę na więcej. Oby tylko nie poszło w boczki.

Raczej nie słucham Florence, ale ta piosenka naprawdę mnie zauroczyła. 

14 sierpnia 2012

008. No to w drogę!

Raczej kiepska ze mnie organizatorka. W tym roku niestety jestem zmuszona zaangażować się w planowanie moich pierwszych, samodzielnych wakacji. Pisząc samodzielne mam na myśli wyjazd bez rodziców i innych dorosłych opiekunów. Czeka mnie bowiem podróż na Mazury, w towarzystwie grupki znajomych. Organizacją tegoż wyjazdu powinniśmy zająć się już dawno, jednak wyszło to raczej kiepsko. Wszystko odkładaliśmy na ostatnią chwilę. Obecnie sprawa wygląda tak, że wyjeżdzamy za niecały tydzień, a nie ustaliliśmy jeszcze połowy rzeczy. Najbardziej martwi mnie sam dojazd do miejsca docelowego - musimy zdać się na PKP, które zmuszają nas niestety do dwóch przesiadek w czasie podróży. Oczywiście dochodzi też kwestia finansowa - bilety wciąż drożeją i zdaje się, że transport pochłonie dużą część z naszych funduszy. Cóż, dobrze, że trochę oszczędziłam tego lata. Kolejna rzecz, która mnie niepokoi i jednocześnie najbardziej przeraża to pakowanie. Trzeba zabrać tyle ubrań, jedzenia i innych klamotów, a torba nie mieści nawet połowy mojego bagażu. Powinnam sporządzić sobie jakąś listę, aby niczego nie zapomnieć (co niestety często mi się już zdarzało). Krem z filtrem - obowiązkowo! Koniecznie coś na komary (wrrrr, te złośliwce!), podręczna apteczka (przezorny zawsze ubezpieczony), śpiwór (który powinnam wywietrzyć swoją drogą, ale może najpierw spróbuję go znaleźć wśród sterty przedmiotów znajdujących się w mojej szafie). Oczywiście ciuchy, kosmetyki i duuuuużo jedzenia (głodomor ze mnie, choć nie widać ;p). Może jakieś wykreślanki/krzyżówki na drogę, coby trochę ożywić umysł i nie rozleniwić go całkiem? Zobaczymy. Wypadałoby też naładować aparat. Nie mogę zmarnować okazji na zrobienie tylu przezabawnych zdjęć. Będzie co wspominać. Teraz pozostaje mi tylko czekać do niedzieli i wybyć daleko od tej nudnej, szarej, wiejskiej rzeczywistości.


Ten wyjazd będzie również największym do tej pory wyzwaniem w kwestii mojej walki ze zbyt częstym spożywaniem alkoholu. Trzymajcie kciuki!

I jeszcze trochę muzyczki - KLIK

EDIT
Z wyjazdu nici. Organizacja fatalna, nieporozumienia wśród towarzystwa. Cóż, szkoda. 

5 sierpnia 2012

007. O wszystkim i o niczym.

Moje lenistwo poraz kolejny osiąga swój szczyt. Tyle rzeczy planowałam na te wakacje, tyle celów miałam realizować, a tymczasem co? Otóż nic. Moja nauka historii w ramach przygotowań do matury zatrzymała się na początku średniowiecza (które zresztą nigdy nie było moja mocną stroną) i dalej chyba nie zamierza ruszyć. Rowerowe podróże ograniczyły się do kilku wyjazdów w stronę okolicznych miejscowości, żadnych porządnych wypadów, chociaż zamierzałam wybrać się gdzieś dalej. Sterta książek leży na półce, a przeczytałam ich w te wakacje zaledwie 3. Generalne porządki pokoju, które miałam wykonać tego lata odkładam w nieskończoność, byle tylko nie zabierać się za ogarnianie tego syfu. Już sam widok bałaganu w sypialni skutecznie zniechęca mnie do wszystkiego. Nie chcę, by druga połowa wakacji wyglądała podobnie. Potrzebuję natychmiastowego impulsu, energii, czegoś, co pobudzi mnie do działania, może wręcz zainspiruje. Tylko gdzie ja to znajdę?

W ten weekend nastąpiła moja pierwsza konfrontacja z problemem alkoholowym. Ze swojej postawy jestem bardzo zadowolona - nie wypiłam nic, choć miałam ku temu dwie okazje. Znajomi częstowali, namawiali, ja jednak twardo stałam przy swoim i popijałam niewinnie Tymbarka (jabłko-mięta, cudownie orzeźwia w gorące dni). Towarzystwo pozytywnie mnie zaskoczyło, gdyż moje wstrzymanie się od picia nie było dla nich żadnym kłopotem, nasze spotkanie przebiegło w świetnej atmosferze i nikt do nikogo nie miał pretensji. Zatem początek zmian jak najbardziej udany. Dalej może być już tylko lepiej.

Ktoś mi poleci jakieś dobre repetytorium z historii?

Tłocznie się ostatnio zrobiło na tym blogu, milutko. Teoretycznie nie zależy mi tak bardzo na szerokim gronie odbiorców, ale zwiększająca się liczba czytelników oczywiście cieszy :)

Coś do posłuchania. ♫ Radiohead - Karma Police

29 lipca 2012

006. "Jeśli ci się dzieje źle, krzyknij NIE!"

Hasło z tytułu widniało na plakacie, który wisiał na drzwiach mojej klasy w podstawówce. Te słowa są związane z moim obecnym problemem, tj. z asertywnością, a raczej jej brakiem. Nie umiem odmawiać. W zasadzie zawsze miałam z tym kłopot, bo mimo jako takiego rozsądku, którym mnie obdarzono, jestem bardzo podatna na wpływy innych. Łatwo ulegam namowom, często do robienia zgubnych rzeczy. Wszystko to nasiliło się kilka miesięcy temu. Towarzystwo, z którym spotykam się od tamtego czasu lubi sobie czasem wypić. To „czasem” przerodziło się w „co tydzień” i w tej chwili sytuacja wygląda tak, że w każdy piątek widzimy się po południu w towarzystwie taniego wina lub kilku piw. Wstyd mi za samą siebie, że tak łatwo dałam się w to wciągnąć. W gruncie rzeczy coś takiego było chyba do przewidzenia. W mojej rodzinie problemy z alkoholem nie są czymś obcym. Nie mam na myśli konkretnie bliskich, z którymi mieszkam, ale chociażby siostrę mojego taty. Będąc wczoraj u kuzyna byłam częstowana przez jego rodziców piwem, nalewką, a także wódką. Odmówiłam, ale sam fakt złożenia tej propozycji powinien wzbudzać obawy, zważając na to, że jestem niepełnoletnia. Rodzic namawiający dzieci do picia alkoholu – to podchodzi nawet pod jakąś patologię. W tej rodzinie jest problem już od dłuższego czasu i niestety nie zanosi się na poprawę. W moim domu na szczęście sytuacja nie wygląda tak tragicznie, aczkolwiek dziadek z tatą popijają codziennie przynajmniej jedno piwo. Dopiero niedawno zaczęłam sobie myśleć, że coś takiego też nie jest do końca normalne. Mając takie wzorce było pewne, że i ja w końcu zainteresuję się alkoholem. Wystarczyło tylko równie chętne do picia towarzystwo. Nigdy nie upiłam się do nieprzytomności, lecz mimo to zauważam problem, który rodzi się przez to cotygodniowe picie. Zamierzam to zakończyć i spotykać się z ludźmi tak po prostu, by pogadać, pośmiać się. Do takich rzeczy nie jest nam potrzebny alkohol. Nie odczuwam potrzeby picia, wręcz zaczęło mnie to brzydzić odkąd widzę, co może spowodować nadmierne spożywanie napojów wysokoprocentowych. Problem w tej chwili tkwi w jednym – czy będę potrafiła odmówić rozradowanemu towarzystwu, gdy z szerokim uśmiechem i ze słowami zachęty poczęstują mnie piwem lub winem. Prosta, wiejska młodzież niestety gustuje w takich używkach, oczywiście nie zauważając tego zgubnych skutków. Chciałabym po prostu powiedzieć im NIE bez obawy, że zostanę wyśmiana lub wręcz uznana za dziwną. Nie chcę ponadto wyjść na jakąś panikarę, która nagle zaczyna uciekać od alkoholu.  Ja wiem, że wszystko jest dla ludzi i nie twierdzę, że nigdy nie sięgnę po napój wyskokowy. Pragnę jedynie zakończyć ten nawyk picia co tydzień i zostawić alkohol na jakieś szczególne okazje. Przecież nie jest on gwarantem dobrej zabawy i świetnego samopoczucia. Nie wiadomo tylko, czy znajomi zgodzą się z moją opinią... Ja w każdym razie zamierzam zaprzestać tego chlania, a jeśli inni tego nie zaakceptują - zwyczajnie znajdę sobie nowe, rozsądniejsze towarzystwo.

Miało być o asertywności, a w sumie większość notki wyszła o problemach alkoholowych mojego otoczenia. Mam nadzieję, że nie wzięliście mnie za jakiegoś nałogowca. Jestem po prostu nieśmiałą i niepewną siebie dziewczyną, która nie potrafi się czemuś sprzeciwić i powiedzieć innym, co myśli. Sama jestem z siebie dumna, że w ogóle dostrzegłam problem, nim jeszcze zdążył się rozwinąć. Myślę, że jest realna szansa by to zakończyć. Kto wie, może jeszcze uda mi się zmienić nawyki tego całego towarzystwa? Jeśli nie będzie to możliwe mam chociaż nadzieję, że w moim przypadku nie spełni się przysłowie „Z jakim przystajesz takim się stajesz”.


Ta piosenka nie ma żadnego związku z tym, co napisałam, ale jakoś tak chodzi za mną od kilku dni.
♫ Lombard - Szklana Pogoda

25 lipca 2012

005. Uwaga, słońce!

Przeklęta blada karnacja! Rzecz, która w sumie dodawała mi trochę uroku (dzięki niej wyraźniej widać moje piegi :P) w lato jest czymś, co sprawia mi niemało kłopotu. Ledwie wynurzę się na świeże powietrze to powracam cała czerwona jak dojrzały pomidor. I co najlepsze – ta opalenizna nie zmieni się po kilku dniach w lekko brązową, jak to bywa u wielu osób, lecz zejdzie ze mnie całymi płatami. W takiej sytuacji jestem właśnie teraz. Mimo usilnych prób nawilżenia skóry ona i tak wciąż się łuszczy i mam wrażenie, że nie zamierza przestać. Znajomi przyglądają się mojej cerze co najmniej dziwnie. Nierównomierne opalenie (blade ramiona, czerwona reszta rąk) dodatkowo potęgują ten zabawny efekt. Tak wyglądam co roku, każdego lata, po dłuższym posiedzeniu na dworze. Wiadomo, że w wakacje nie chcę być bardzo blada, ale jednocześnie wygląd buraka też nie do końca mi odpowiada. Szczerze mówiąc trochę zazdroszczę ludziom, którzy łatwo osiągają lekko brązową, naturalną opaleniznę. Cóż, mi pozostaje jedynie zabawa jakimiś samoopalaczami lub zaakceptowanie czerwieni. Swoją drogą pociesza mnie fakt, że mnóstwo osób ma latem z tym problem i nie tylko ja walczę ze schodzącą opalenizną. Słońce jest dla nas bezlitosne, a zatem "Blade Twarze" – łączmy się razem w bólu!


Tymczasem, po raz kolejny, pokonałam lenistwo i ruszyłam na rowerową przejażdżkę. Powinnam robić to zdecydowanie częściej, niestety moje chęci nie zawsze na to pozwalają. Ponadto, również po raz kolejny, stłukłam sobie wskazujący palec lewej dłoni. Jak się okazuje piłka od siatkówki też mnie nie lubi (podobnie jak ta od koszykówki, która uszkodziła mi palec 3 miesiące temu). Sport chyba nie jest moją najmocniejszą stroną. Na szczęście od blogowania raczej nie przybędzie mi kontuzji.

9 lipca 2012

004. Od gitary mam ciary.

Jeszcze stosunkowo niedawno (w gimnazjum) muzyką, której słuchałam najczęściej był pop. Sporadycznie zdarzało się coś innego, nawet techno. Gdy teraz o tym pomyślę nie mogę się nadziwić, jak mało ambitny był mój gust muzyczny. Nie czułam się jednak jakoś bardzo przywiązana do tego typu muzyki. Byłam zbyt nieśmiała i zamknięta w sobie, by spróbować czegoś innego, dlatego słuchałam tego, czego większość gimnazjalistów. Wszystko zmieniło się po skończeniu szkoły i pójściu do liceum. Mój tata już wcześniej próbował mi pokazywać stare, rockowe piosenki, jednak dopiero wtedy zdecydowałam się go posłuchać. Nie zawiodłam się! Zaczęłam stopniowo zmieniać repertuar w moich playlistach. Najpierw skromnie, kilka polskich piosenek z lat 80. i 90. Z czasem zaczęłam się w to coraz bardziej wkręcać. Zauroczyłam się też w zagranicznych, kultowych zespołach. Mój gust muzyczny zmienił się całkowicie z czego cholernie się cieszę. Na chwilę obecną nie wyobrażam sobie dnia bez gitary elektrycznej w słuchawkach. W związku z moim małym uwielbieniem dla rockowych zespołów i ich twórczości postanowiłam zrobić taką mini listę moich ulubionych kawałków.


1. Guns n' Roses - Welcome To The Jungle
Absolutnie wielbię ten numer, jak i większosć piosenek Guns'ów. Niesamowite solówki Slash'a i wokal Axl'a naprawdę potrafią pobudzić do życia i dodać energii. Oprócz wspomnianego 'Welcome to the jungle' bardzo lubię też te wolniejsze, balladowe numery. Strasznie żałuję, że nie dam rady wybrać się na ich koncert w Rybniku, no ale cóż.
2. Myslovitz - Szklany Człowiek
Nieco inny klimat, niż numer 1. Cudowny, spokojny i wręcz kojący wokal Rojka nadawał ich utworom nieco tajemniczości. Szkoda, że Artur postanowił pożegnać się z zespołem, ale wszystko to, co zostawił po sobie, jest przepiękne i absolutnie przeze mnie uwielbiane. 'Szklany człowiek' to jeden z moich ulubionych utworów autorstwa tej grupy, choć jest wiele innych zasługujących na uwagę.
3. Metallica - The Day That Never Comes
Znów zagranicznie. W sumie niewielu piosenek tego zespołu słucham, zwłaszcza nie przekonują mnie te nowsze, jednak jest kilka utworów, do których często wracam. Kultowe 'Nothing else matters', mimo iż świetne, pozostaje wg mnie w tyle za "The day...". Ten kawałek włączam zawsze, gdy mam ochotę posłuchać czegoś 'z kopniakiem'.
4. Red Hot Chili Peppers - Otherside
Mój ulubiony kawałek tej grupy. Zakochałam się w nim absolutnie od pierwszego usłyszenia. Mam z nim do czynienia właściwie cały czas (dzwonek telefonu i dźwięk alarmu) i nadal mi się nie nudzi. RHCP wręcz niesamowicie wykorzystuje w tym utworze (jak i w wielu innych) gitarę basową.
5. Coma - Los Cebula I Krokodyle Łzy
Utwór odkryty niedawno, przypadkiem, dzięki koleżance. Kolejna piosenka, która zawładnęła mną od razu. Nigdy wcześniej nie słuchałam Comy, jednak czuję, że to z pewnością się zmieni w najbliższej przyszłości.


To tyle, jeśli chodzi o moje zestawienie. Mogłabym wymienić jeszcze wiele naprawdę świetnych utworów, ale postanowiłam, że ograniczę się jedynie do pięciu. Te wyróżnione są w pewien sposób dla mnie wyjątkowe. Oczywiście każdy ma pewnie swoją, zupełnie odmienną listę. Dojdę jednak do puenty, która chyba jest niezbyt wyraźna - nie podążajmy ślepo za innymi, szukajmy nowych, własnych dróg, które nie muszą zaspokajać gustów wszystkich. Ważne, by zaspokajały nasze. Ja znalazłam muzykę, która trafia do mnie o wiele bardziej, niż to, czego słuchałam kierując się zdaniem innym. Mam nadzieję, że i wy znaleźliście.


P.S. Oczywiście jestem bardzo tolerancyjna dla wielbicieli innych gatunków muzycznych i broń Boże nie krytykuje kogoś za to, czego słucha. To tak dla jasności ; )

4 czerwca 2012

003. Zdrowe zmiany

Jestem z siebie niesamowicie dumna. Właśnie nauczyłam się grać na organkach jedną z moich ulubionych piosenek (KLIK). Wprawdzie do ideału jeszcze daleko, ale idzie mi całkiem nieźle i na tym nie zamierzam poprzestać. Mimo braku nauki i wskazówek ze strony osoby z branży muzycznej staram się nie zaniedbywać tego grania i co jakiś czas coś tu tworzę. Nie zawsze jest ładnie, nie zawsze czysto, nie zawsze bezbłędnie, ale to nic. Warto próbować, jeśli efekt końcowy może być naprawdę zadowalający. Granie bardzo pozytywnie mnie w tej chwili nastroiło, nareszcie zniknęło moje dziwne "zmęczenie życiem" i powróciła od dawna niewidziana energia. Teraz przyszedł czas na zwyczajowe rozmyślania nad lenistwem i próba zakodowania sobie w głowie, że nie tylko komputer i telewizor mogą dostarczać rozrywki. Nastąpi chęć uruchomienia mojej silnej woli, która pewnie szybko upadnie, ale cieszmy się nią, póki będzie trwać. Motywujące dla mnie jest w tej chwili to, że zaczęłam zauważać pozytywne efekty aktywnego i zdrowego stylu życia. Gdy częściej wychodzę z domu lub uprawiam jakieś sporty (choćby 10 minut ćwiczeń w domowym zaciszu) od razu czuję się jakby bardziej "żywa". Już od dawna zamierzałam zabrać się za jakiś trening, gdyż moje mięśnie wołają o pomstę do nieba ;). Dopiero dzisiaj jednak zdecydowałam się wcielić plan w życie, a to za sprawą szkolnej higienistki, która mówiła nam o zdrowym odżywianiu i konieczności fizycznego wysiłku. Stwierdziłam ze smutkiem, że odżywiam się głównie potrawami tłustymi, słodkimi i pikantnymi, co oczywiście nie jest wskazane. Wątpię, bym wywołała jakąś wielką rewolucję w mojej diecie, ale małe kroczki oczywiście mogę podjąć. Tymczasem zacznę od czegoś niezwiązanego z jedzeniem, mianowicie od wspomnianych ćwiczeń, gdyż to zadanie wydaje się najłatwiejsze do zrealizowania. Co do odżywiania pomyślę później, może uda mi się namówić domowników na drobne zmiany w naszej kuchni. Zobaczymy, jak długo będę tak zmotywowana do działań, oby to nie był słomiany zapał. A zatem zdrowy trybie życia - nadchodzę!

15 maja 2012

002. Własne miejsce

Mój pokój to miejsce, w którym spędzam najwięcej czasu. Żałuję, że nie jest to las czy choćby podwórko lub pobliska łąka, no ale cóż, moja natura domatora sprawia, że to właśnie w zaciszu własnego mieszkania czuję się najlepiej. Mój niewielki, ale jakże przytulny pokój mówi wiele o mnie samej. Wiele przedmiotów znajdujących się w nim wiąże się z cechami mojego charakteru, a także z pasjami. Zacznijmy może od wejścia - tuż przy nim znajduje się sprzęt nabyty stosunkowo niedawno, za własne, zaoszczędzone pieniądze. Chodzi mianowicie o keyboard, czyli instrument, na którym amatorsko grywam ładne i te nieco mniej ładne melodie. Marzenie o jego posiadaniu ziściło się dopiero rok temu i od tego czasu dość regularnie korzystam z tego instrumentu. Przeszkadza to niestety drugiemu mieszkańcowi pokoju - króliczkowi o imieniu Filip. Posiadanie zwierzaka to również było jedno z moich wielkich pragnień, w którego zrealizowaniu pomogli moi rodzice. Choć sporo hałasuje i wymaga częstego sprzątania, cała rodzina z miejsca go pokochała. Tuż obok klatki zwierzaka znajduje się stolik i dwa małe foteliki. Niezwykle przydatne to meble zważywszy na to, że często miewam gości i stolik świetnie się sprawdza jako miejsce na herbatę i ciastka, a goście mogą wygodnie się przy nim rozsiąść. Fotele pełnią także dużo ważniejszą rolę - rolę 'drugiej szafy', gdyż to właśnie na nich ląduje większość moich ubrań, gdy nie chce mi się sprzątać ;). Jeśli już jestem przy ubraniach - ich miejsce jest w kilku meblach, począwszy od szuflad na bieliznę skończywszy na wielkiej, dwudrzwiowej szafie. Mimo dość sporej ilości miejsca moje niektóre fatałaszki wciąż nie mają się gdzie podziać. Taki chyba urok większości z damskich garderob. Kolejnym ważnym miejscem jest oczywiście łóżko, które za dnia pełni też funkcję kanapy. Cały czas okupują je moje pluszaki, do których mam ogromną słabość. Na łóżku odpoczywam i oddaję się relaksowi, często z jakąś dobrą książką. Jako wielbicielka sztuki pisanej mam dwa regały pełne książek przeróżnego rodzaju. Żałuję, że w czasie roku szkolnego mam tak niewiele czasu na ich czytanie, ponieważ nauczyciele wręcz zasypują nas sprawdzianami i zadaniami. Mam nadzieję, że w wakacje to nadrobię. Wśród książek wiele pozycji związanych jest z podróżowaniem i kulturą innych krajów. Uwielbiam takie lektury, można się z nich dowiedzieć naprawdę fascynujących rzeczy. Ostatnim miejscem w moim pokoju i zarazem tym, przy którym spędzam najwięcej czasu jest biurko. To na nim znajduję się laptop, który rozleniwia mnie niesamowicie. Przy biurku oczywiście robię także zadania domowe, często bardzo niechętnie. Nad biurkiem znajdują się także dwie płyty, które często puszczam sobie przed zaśnięciem, aby naładować się jakąś pozytywną energią.


Myślę, że to by było na tyle. Nie opisałam oczywiście wszystkiego, gdyż w moim pokoju jest zbyt wiele rzeczy i nie ma sensu się nad nimi rozczulać. Wspomnę tylko, że wiele z nich to nikomu niepotrzebne, zbierające na sobie kurz pierdoły, których jednak nie wyrzucam w związku z ogromnym senstymentem, jaki do nich żywię.


Patrząc na mój pokój można poniekąd stwierdzić, jakim jestem człowiekiem. Właściwie to chyba o to mi chodziło, by napisać coś o sobie. Blogując do tej pory starałam się być raczej tajemnicza, a teraz, wykorzystując swój pokój pokazałam i siebie. Myślę, że nie wypadłam najgorzej ;)



1 maja 2012

001. Nowy początek

Jak widać postanowiłam przenieść bloga tutaj. Powody dla każdego użytkownika Onetu pewnie są oczywiste - ciągłe problemy techniczne naprawdę uprzykrzyły mi już życie. Mam nadzieję, że tutaj uniknę takich sytuacji i ze spokojem będę mogła pisać o wszystkim, co jest dla mnie w jakiś sposób ważne.


Nadszedł maj. Miesiąc piękny, nie można zaprzeczyć. Ponadto jakże przyjemny ze względu na całą masę dni wolnych od szkoły/pracy. Czeka nas odrobina wytchnienia i oddania się bez reszty słodkiemu lenistwu. Współczuję jedynie maturzystom, którzy póki co nie mogą wykorzystać tej pięknej, wiosennej pogody. W przyszłym roku to ja znajdę się w grupie uczniów przygotowujących się do matury, co swoją drogą niesamowicie mnie przeraża. Brak jakichkolwiek planów zawodowych dodatkowo potęguje strach przed tym, co czeka mnie za rok. Na zamartwianie się egzaminem, studiami i w ogóle moim przyszłym, dorosłym życiem mam jeszcze sporo czasu, a zatem odłożę to na inną okazję. Dzisiejszy dzień mijał zbyt pozytywnie, by zakończyć go tak pesymistycznie.


Ten wtorek był dla mnie nadzwyczaj męczący. Mimo to wcale nie narzekam aż tak bardzo, jak to mam w zwyczaju po większym wysiłku. Jestem wręcz szczęśliwa, że wreszcie udało mi się zmobilizować do wyjścia na dwór i ruszyć swój leniwy tyłek sprzed komputera. 20 km przejechanych na rowerze po okolicznych wioskach to jest to, czego trzeba mi było od dawna. Mam nadzieję, że na tym nie poprzestanę i zdecyduje się na kolejne wycieczki/spacery etc. Sport to zdrowie, wiedzą to nawet małe dzieci. Szkoda, że tak często o tym zapominam na rzecz ciągłego przesiadywania przed ekranem komputera. Liczę na to, że piękna pogoda nie pozwoli mi na dalsze popełnianie tak karygodnego błędu.


Obiecałam sobie, że wraz z początkiem majowego, długiego weekendu wezmę się trochę za siebie. Mam sporo rzeczy do zrobienia w tym czasie, a zatem przyda mi się spora dawka energii, samozaparcia no i przede wszystkim pozytywnego myślenia :)


Na koniec piosenka, która prześladuje mnie już od kilku dni.
The Cranberries - Zombie