7 grudnia 2013

033. Relacja z huraganu.

Znowu wracam do staroci. ♫ Guns N' Roses - Don't cry 

Jak widać doszło do tego, że nasz kochany Ksawery przywiał mnie na bloga po prawie dwumiesięcznej przerwie. Jeszcze parę godzin temu ten post właściwie nie mógłby powstać - od wczorajszego popołudnia moja wioska oraz kilka sąsiednich borykało się z brakiem prądu. Jeśli chodzi o huraganowe konsekwencje, to właśnie ta wyżej wspomniana była dla mnie najbardziej uciążliwa ze wszystkich. Cóż bowiem można robić w ciemnym, "wyciszonym" domu, siedząc w pokoju oświetlonym jedynie przez świeczki? Dopiero w takich chwilach ludzie zdają sobie sprawę, jak bardzo są uzależnieni od elektryczności. Ograniczenie dostępu do niej potrafi wprowadzić w naszym codziennym życiu spory zamęt. Oczywiście Ksawery spowodował także wiele innych utrudnień. W zasadzie miałam trochę szczęścia - akurat moje pociągi kursowały z naprawdę niewielkimi, bo ok. 30-minutowymi opóźnieniami. Z relacji znajomych wiem, że na trasie w innych godzinach bywało dużo gorzej. Za to zaraz po wyjściu z pociągu miałam okazję przekonać się, jak wygląda jazda samochodem bez dodawania gazu. Razem z tatą dosłownie ześlizgnęliśmy się pod sam dom, jezdnia była całkowicie skuta lodem. Serdecznie współczuję osobom, które w takich warunkach były zmuszone podróżować na znaczne odległości. Nie wspominam już nawet o pieszych, przemierzających ulice w czasie wczorajszej zamieci śnieżnej. Szłam zmoknięta i przemarznięta, ledwo utrzymując równowagę, także nie polecam. 

Reasumując - ominęły mnie wszelkie niebezpieczne sytuacje, więc huragan nie dotknął mnie jakoś szczególnie mocno, lecz mimo to zdążył nieco uprzykrzyć mi życie i sprawić, że weekend nie był i nie jest tak przyjemny, jak mógłby być. Czyżbym znów marudziła? Pod tym względem chyba nigdy się nie zmienię. 

A co mi tam, przyda się jakiś uroczy akcent na koniec.
Kiedyś koniecznie muszę sobie sprawić takiego mopsa <3

21 października 2013

032. Studentem być.

Na początek coś miłego dla ucha, czyli piosenka, która ostatnio działa na mnie niezwykle pobudzająco i sprawia, że mam ochotę w ogóle wstać z łóżka. Arctic Monkeys - Dancing shoes 

Minęło naprawdę sporo czasu od ostatniego postu i głupio mi rozpoczynać ten come back od narzekania, ale właściwie jest to pierwsza rzecz, która przychodzi mi teraz do głowy. Zresztą spójrzmy prawdzie w oczy, nazwa tego bloga zdecydowanie nie jest przypadkowa. Przejdźmy do sedna.

Jak pewnie wszyscy doskonale wiecie zostałam oficjalnie przyjęta do grona studentów i od początku października codziennie przybywam na Wydział Neofilologii. Już samo dotarcie na uczelnie jest jednym z powodów, który wywołuje u mnie lawinę narzekań. Jestem zmuszona dojeżdżać ponad 40 kilometrów pociągiem, a chyba każdy zdążył zauważyć, że nasze kochane PKP rzadko działają tak, jak powinny. Zbliżająca się wielkimi krokami zima nie polepsza sytuacji, bo jak wiadomo śnieg = gigantyczne opóźnienia. Oczywiście nie tylko sporadyczne postoje pociągów są problemem, bo kłopotliwe są także godziny odjazdów. Są dni, kiedy kolidują one z moim planem zajęć, przez co spędzam poza domem jeszcze więcej czasu. Oprócz samego dojazdu na zajęcia, cholernie irytujące są kilkugodzinne okienka pomiędzy poszczególnymi wykładami. Dla mieszkających w Poznaniu 3 godziny przerwy nie są problemem, mogą pójść do domu na obiad, po czym wrócić. Niestety, ja nie mam takiej możliwości, w związku z czym często snuję się po mieście lub uczelni bez celu. Na szczęście nie tylko ja jestem w takiej sytuacji, więc zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie mi towarzyszył.

Wystarczy chyba tego narzekania, bo pomyślicie, że mam już dość tego całego studiowania i żałuję swojego wyboru. Nic bardziej mylnego! Romanistyka okazała się całkiem przyjemnym kierunkiem. Większość zajęć jest naprawdę łatwa do zniesienia, a przesympatyczni ludzie dodatkowo umilają godziny spędzane na uczelni. Mimo pozytywnych odczuć związanych z aktualnym edukowaniem się, chciałabym mieć znów trochę wolnego, kształcenie się bywa męczące. 


9 września 2013

032. Ostatnie dni wolności.

Ponad cztery miesiące - wydaje się, że to całkiem sporo czasu, a tymczasem najdłuższe wakacje w moim życiu minęły mi cholernie szybko. Mamy wrzesień, lada chwila rozpocznie się październik, a wraz z nim moje studenckie życie stanie się faktem. Czekają mnie egzaminy, całe dnie spędzane na uczelni, generalnie jeden wielki zapierdol, ale chyba nie będzie aż tak źle, prawda?
Mówi się, że optymiści żyją dłużej, także nie dajmy się zwariować, te wszystkie straszne rzeczy, które mówią o studentach, muszą być nieprawdą. O tym jednak przyjdzie mi przekonać się na własnej skórze już niedługo. 

Chwilowo mam na głowie poważniejsze zmartwienie. Babcia, wspaniała gospodyni domowa, kobieta, która codziennie troszczy się o to, by rodzinka nie chodziła głodna, wyjeżdża na miesiąc na rehabilitację. W związku z tym, że rodzice pracują, babcine obowiązki spadają na najmłodszą kobietę w tym domu, czyli na mnie. Biorąc pod uwagę fakt, że mam właściwie zerowe doświadczenie w kuchni, ten krok wydaje się co najmniej nierozsądny. Bo czyż mamy pewność, że przez moją wrodzoną niezdarność nie puszczę chałupy z dymem? Niestety nie mamy. Próbowałam wymyślić sposób, by ułatwić sobie to odpowiedzialne zadanie, jakim jest karmienie innych. Ostatecznie przecież moglibyśmy przez miesiąc jadać jakieś dania z makaronem, czy ryżem + zupy, bo z tym akurat jakoś sobie poradzę. Niestety, przeszkodą dla mnie jest dziadek - zwolennik tradycyjnej polskiej kuchni, którego ciężko przekonać do czegoś takiego, jak ryż z kupnym sosem. Wygląda na to, że przyjdzie mi zmierzyć się z bardziej wymagającymi potrawami. Mam nadzieję, że gdy babcia wróci dom nadal będzie stał na swoim miejscu, a ja zachowam wszystkie palce. Trzymajcie kciuki!

14 sierpnia 2013

031. Trochę o Karpaczu.

Śnieżka w całej okazałości, możecie podziwiać ;)

Jaka jest recepta na udany wyjazd? Cóż, chyba przede wszystkim potrzebne jest dobre towarzystwo. Pod tym względem te cztery dni w Karpaczu chyba nie mogły być lepsze. Jeśli masz przy sobie kogoś, z kim przejdziesz pół miasta w poszukiwaniu wykreślanek, kto zrobi ci gorącą herbatę, gdy żołądek odmówi posłuszeństwa i kto zaskoczy cię kwiatami w najmniej oczekiwanym momencie, to zdecydowanie nie możesz narzekać. Miejsce również dobraliśmy znakomicie, biorąc pod uwagę fakt, jak wielką miłością darzę góry. Pogoda? Było słonecznie, choć nie upalnie, zatem mieliśmy idealne warunki do pieszych wędrówek. Krótko mówiąc cały wypad oceniam bardzo pozytywnie, były to jedne z najlepszych wakacji w moim życiu. Tymczasem po powrocie do domu odnowiłam mój stały rytm dnia. Wolne chwile spędzam leniwie, leżąc przed telewizorem lub czytając książki, które znów zaczęłam pochłaniać w ogromnych ilościach. Aktualnie przerzuciłam się na literaturę francuską - tak w ramach oswajania się ze studiami. Co prawda pozostało mi jeszcze półtora miesiąca wolnego, ale podejrzewam, że ten czas zleci mi w zastraszającym tempie i ani się obejrzę, a na dobre zacznę studenckie życie. Z jednej strony się cieszę, z drugiej mam sporo obaw, ale teraz nie zamierzam się tym wszystkim przejmować. Planuję za to rozpoczęcie bardziej aktywnego trybu życia. Póki co skończyło się na 30 minutach ćwiczeń z Ewą Chodakowską, które wycisnęły ze mnie siódme poty. Ten cały sport to chyba nie moja bajka, zważywszy na to, że jestem urodzonym leniem. Na wysiłek z panią Ewą nie mam siły, ale może dam radę wykrzesać z siebie choć trochę energii, by pojeździć rowerem po okolicy. Pogoda cały czas mnie do tego zachęca, więc chyba się skuszę. 

Na zakończenie miły akcent muzyczny. Coeur de Pirate - Place de la république

27 lipca 2013

030. Wakacyjne newsy.

W słuchawkach stary hit, który od paru dni siedzi mi w głowie: Modern Talking - You Can Win If You Want

Ten melancholijny Kłapouchy na nagłówku doprowadzał mnie powoli do szaleństwa, gdyż zupełnie nie pasował do mojego aktualnego nastroju, zatem postanowiłam pobawić się trochę z wyglądem na blogu. Wydaję mi się, że wyszło całkiem nieźle, jest dość skromnie, ale ja cenię sobie prostotę. Cenię sobie także niezależność i w związku z tym ostatnio w moim życiu wydarzyło się coś niespotykanego - zaczęłam pracować. Co prawda nie jest to jakieś ambitne zajęcie, zbieranie wiśni nie należy do szczytu moich marzeń, ale pozwala na zarobienie paru groszy. W połączeniu ze zbliżającym się zbiorem jabłek pozwoli mi to na uzyskanie całkiem sporej kwoty. A pieniążki, jak powszechnie wiadomo, zawsze mogą się przydać. Zbliżają się studia, wypadałoby wybrać się na jakieś zakupy, aby w wielkim mieście prezentować się w miarę przyzwoicie. Skromna pensja pozwoli także na opłacenie wakacyjnych wyjazdów nad jezioro, czy też organizację domówek. W najbliższym czasie jednak szykuje się coś poważniejszego od jednodniowych eventów, mianowicie 4 dni w Karpaczu. Oczywiście moja miłość do Zakopanego nie uległa zmniejszeniu, jednak czasem przyda się jakaś odmiana. Wypad w Sudety jak najbardziej mi odpowiada, również ze względu na towarzystwo, z którym spędzę ten czas. Niestety, najpierw muszę zaliczyć ostatni dzień w sadzie, z którego po raz kolejny wrócę wymęczona, brudna, pogryziona przez robactwo, spalona przez słońce i pewnie wkurzona na faceta, który notorycznie zaniża mi wagę towaru. Cóż, dla wyższych celów trzeba się czasem poświęcić.

Na koniec pochwalę się, że wreszcie znalazłam butelkę Coca-Coli z moim imieniem, na którą polowałam od paru tygodni. Teraz mogę umrzeć spełniona ;)

13 lipca 2013

029. Je suis étudiante.

Całkiem sporo czasu upłynęło od mojego ostatniego postu. Ponad miesiąc totalnego zlewu na blogowy świat - oj, nieładnie Flores, wstydź się. Mam na tę sytuację tylko jedno, banalne usprawiedliwienie. Mianowicie przez cały ten czas nie wydarzyło się nic, co zainspirowałoby mnie do pisania. Co dziwne, ostatnie tygodnie nie były w najmniejszym stopniu normalne i powinnam chodzić z głową pełną pomysłów na notki, ale tak się nie stało. Aż do wczoraj. Wczoraj bowiem ujrzałam tak długo wyczekiwany komunikat, który brzmiał: ZAKWALIFIKOWANY NA STUDIA. Moja reakcja była mniej więcej taka:

Co więcej, tę wiadomość zobaczyłam w potrójnej ilości, gdyż dostałam się na wszystkie interesujące mnie kierunki. Ze wspomnianej trójki wyłoniłam zwycięzcę, którym jest filologia romańska. Wygląda na to, że już od października będę parlać po francusku. Przyznam szczerze, że ta wizja bardzo mi się podoba i napawa mnie niesamowitym optymizmem. Życie towarzyskie, choć początkowo naznaczone wieloma trudnościami, również zaczyna układać się coraz lepiej. Czyżby wreszcie miało przyjść słońce, które odgoni ciążące ostatnio nade mną chmury?

Tymczasem pora skupić się na wakacjach, które zamierzam w pełni wykorzystać, zanim doświadczę ciężkiego, studenckiego życia. Au revoir.

+ coś dla ucha. Myslovitz - Alexander

31 maja 2013

028. Mały kryzys.


Chyba zaczynam wariować. Tak, zdecydowanie jest źle. Codzienne objadanie się czekoladą, połączoną z bitą śmietaną oraz słuchanie dołujących piosenek nie wskazuje na nic dobrego. Trzeba otwarcie przyznać, że nie jestem obecnie w szczytowej formie. Ostatnie tygodnie były jednym z najbardziej zaskakujących i zarazem jednym z najsmutniejszych okresów w moim życiu. Zostałam przytłoczona przez ogrom różnych sytuacji, z którymi nie potrafię sobie poradzić, a jednocześnie straciłam już nadzieję na uzyskanie wsparcia z zewnątrz. Zauważam popełnione przeze mnie błędy, żałuję wielu słów i zdarzeń, do których doprowadziłam. Z przykrością wspominam fakt, że swoim postępowaniem wielokrotnie zraniłam bliskie mi osoby. However, z każdym dniem uświadamiam sobie również, że to wszystko już minęło, jest poza mną. Doskonale wiem, że rozpamiętywanie przeszłości niczego nie zmieni, skutkiem tego jest jedynie wzrost nerwowości i nadmierne wydzielanie łez. Teraz liczy się przyszłość, która stoi pod wielkim znakiem zapytania. Mogę wpłynąć na to, jaki przybierze kształt, jednak w tej chwili wciąż nie jestem w stanie zdefiniować, co będzie dla mnie najlepsze i do czego powinnam dążyć. Zawsze mówiono mi, że w trudnych chwilach należy słuchać głosu serca. Tylko nikt nie powiedział, co zrobić, gdy ono krzyczy jednocześnie z rozpaczy i ze szczęścia.

W całej tej sytuacji mogę wyróżnić jeden pozytywny aspekt - nie pamiętam, kiedy ostatnio pochłaniałam książki w tak zniewalającym tempie. Cóż, ucieczka w świat literatury wydaje się całkiem sensownym rozwiązaniem. Jak dotychczas okazywało się ono dość skuteczne, zdecydowanie bardziej niż wciskanie w siebie dwóch czekolad dziennie. 

Idealne na dekadentyzm. Myslovitz - Bar Mleczny Korova

11 maja 2013

027. Wszystko kręci się wokół matury.

Matury to zdecydowanie jeden z najdziwniejszych okresów, jakie przeżyłam dotychczas. Od kilku egzaminów zależy całe moje przyszłe życie. Zamierzam podjąć studia, a to przecież wiąże się z poznaniem nowych ludzi, którzy prawdopodobnie kompletnie odmienią moje dotychczasowe spojrzenie na świat. Kto wie, może poznam dziewczynę, która uświadomi mi, że jednak jestem lesbijką i pragnę z nią spędzić resztę swoich dni. A może w ogóle nie dostanę się na uczelnię i zacznę rozwijać się zawodowo, jako "człowiek od rozstawiania towaru na półkach" w znanej sieci sklepów na "B". Tam będę doskonalić siebie układając produkty alfabetycznie lub według kolorów opakowań. W ostateczności pojadę do Międzyzdrojów, mając wszystko w głębokim poważaniu i tam będę realizować się w rysowaniu karykatur turystów na molo, co sprawi, że rozwinę swoją kreatywność i być może znów powrócę do pomysłu zostania projektantem mody. Te słowa nie mają większego znaczenia, czy sensu, ale wcale się sobie nie dziwię - o 1. w nocy mózg nie funkcjonuje już na pełnych obrotach. Chyba po prostu chodzi mi o to, że moja przyszłość stoi pod wielkim znakiem zapytania. Wkraczam w kolejny etap i po części już teraz wpłynę na to, jaki on będzie. Ważniejsze egzaminy mam już za sobą, dlatego mogę zacząć wysnuwać pierwsze wnioski. Przede wszystkim twórcy arkusza z rozszerzonego polskiego pokrzyżowali moje ambitne plany, które dotyczyły nadrobienia punktów, straconych na rozszerzonym angielskim. "Iliada" to nie był szczyt marzeń, jeśli wychodziło się z założenia, że "nie warto powtarzać Starożytności, bo i tak nic z tego nie będzie". Pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że członek komisji lubi barwne opowiadania o wszystkim i niczym. Język ojczysty był chyba jedynym przedmiotem, który na maturze lekko zepsuł mi nastrój. Pozostałe egzaminy okazały się naprawdę przyjemne, co oczywiście bardzo mnie cieszy. Żałuję, że dopiero pod koniec czerwca dowiem się, co z nich wynikło. Do tego czasu jestem zmuszona tkwić we frustrującej niepewności.

Paradoksalnie, ostatnimi czasy wszystko staje się ciekawsze od nauki. Powinnam powtarzać materiał, a tymczasem spędzam wolne chwile pobijając rekordy w saperze, oglądając How I met your mother i opróżniając lodówkę z całej zawartości. Słabo widzę zbliżającą się wielkimi krokami rozszerzoną historię, oj słabo.

Dobry rock nie jest zły! Metallica - Fade to black


30 marca 2013

026. Niby Wielkanoc.


Od kilku lat święta, bez różnicy które, jakoś przestały mnie już cieszyć. Chyba dopiero będąc dorosłą osobą dostrzegłam, ile pracy i zamieszania się z nimi wiąże. Ponadto to wszystko jakoś straciło swoja magię. Jako dziecko świąteczne wydarzenia uznawałam za wyjątkowe, nadzwyczajne, te wszystkie obrzędy były dla mnie niezwykle ciekawe. Z czasem wszystko się zmieniło. Mamy Wielkanoc, choć właściwie czuję się jak w każdy inny, typowy weekend. No, może oprócz kwestii kulinarnej, gdyż od rana podjadam z kuchni różne pyszności. Jest wśród nich zrobiona przeze mnie sałatka (tak, tak, musiałam się pochwalić, zrobiłam coś sama i zachowałam wszystkie palce), a także sernik mamy, który jest najlepszy na świecie, bez dwóch zdań! Wracając do sedna - oprócz masy jedzenia w domu właściwie nic się nie zmieniło. Każdy robi to co zwykle. Mama czyta, tata gra, babcia rozwiązuje krzyżówki, dziadka wiecznie gdzieś nosi po wsi, a ja grywam w pasjansa i właśnie po raz pierwszy ułożyłam Pająka z czterema kolorami, hehehe. Za oknem śnieg, co już całkiem niszczy jakąkolwiek świąteczną atmosferę. Co z tego, że msze, że święconka, że rzeżucha, jajka, goście? Nie wiem dlaczego, ale te wszystkie rzeczy zaczynają mnie z roku na rok jakoś bardziej irytować. Gdzie się podziało dziecinne uwielbienie dla tego typu imprez? Ostatnio coraz częściej myślę o tym, że będąc małą dziewczynką byłam szczęśliwsza, wszystko wydawało mi się takie wspaniałe i proste, a największym problemem był fakt, że z jakiejś przyczyny nie mogłam wyjść na dwór. W tej chwili jest właściwie na odwrót, bo niechętnie ruszam się z domu, strasznie rozleniwiłam się przez te wszystkie lata. Przyjemnie byłoby chociaż na chwilę wrócić do czasów przedszkolnych i wczesnoszkolnych i odzyskać choć odrobinę optymistycznego podejścia.

Ciągle marudzę ostatnio, na wszystko. Co więcej, podobno w złości robię taką minę:
Nie wiem, czy śmiać się czy płakać.

W każdym razie, na zakończenie tego chaotycznego postu życzę Wam wspaniałych, radosnych świąt w gronie rodziny oraz smacznego jajka. ;)



25 marca 2013

025. Wiosna, ach to ty!


Dokładnie tak czuję się na myśl o zbliżającej się maturze. Straszny jest fakt, że niewiele do tej pory zrobiłam i jak zwykle zostawiam wszystko na ostatnią chwilę. Szczerze mówiąc nawet nie chce mi się tego jakoś szerzej komentować, powiem tylko tyle, że moja frustracja powoli osiąga swoje apogeum. Pozdrawiam innych maturzystów, którzy zapewne rozumieją ten ból.

Kolejna niezwykle irytująca rzecz znajduję się tuż za oknem, na podwórku, w całej wsi, powiecie, województwie, na drzewach, domach, ulicach. Śnieg jest dosłownie wszędzie i nawet ja, wielbicielka zimy, mam go już serdecznie dosyć. Wiosna to przepiękna pora roku, dlaczego Matka Natura robi nam takie nieładne psikusy? Gdzie kwiatki, zieleń, słońce? Lekka odzież kisi się w szafie w oczekiwaniu na odpowiednie temperatury, a ja niestety jestem zmuszona nadal wciskać się w swetry, kozaki i ocieplane płaszcze. Wszystko to jest świetne, ale do czasu. Nawet mój królik zaczyna już tęsknić za ciepłem, co mnie zupełnie nie dziwi - na jego miejscu również wolałabym biegać po trawie, niż siedzieć bezczynnie w klatce, od czasu do czasu wychylając się na zewnątrz.

Pomiędzy maturalnym zamieszaniem, a narzekaniem na pogodę, znalazło się miejsce na jeden, niezwykle przyjemny akcent. Przy trzecim podejściu udało mi się pokonać ten nieszczęsny plac, przejechać bezproblemowo całe miasto i otrzymać wymarzoną karteczkę z napisem "POZYTYWNY". Strzeżcie się zatem, bo od piątku mamy nowego pirata drogowego ;).

Ta piosenka chodzi za mną już od dobrego tygodnia. Rozsławiana jest ostatnio przez znany brytyjski boysband, ale według mnie w oryginalnej wersji brzmi o niebo lepiej.

11 marca 2013

024. "Rozmyślajmy dziś, wierni chrześcijanie..."

Jestem osobą wierzącą, zawsze byłam i pewnie zawsze będę, tak mnie wychowano i taka sytuacja mi odpowiada. W związku z powyższym jestem trochę zaniepokojona własną reakcją na pierwszy dzień szkolnych rekolekcji. Przybył do nas facet, nikomu bliżej nieznany, który opowiedział o swoim życiu i roli, jaką odegrał w nim Jezus Chrystus. Jego świadectwo miało nakłonić nas do refleksji nad własną wiarą. Cóż, mnie nakłoniło, ale chyba nie tak, jak powinno. Zacznijmy od tego, że mężczyzna wydał mi się jakiś mało wiarygodny. Jego historia, mówienie o współżyciu przed ślubem, grzechu pijaństwa, zdradzaniu rodziny i nagłym nawróceniu i opamiętaniu - jasne, takie rzeczy się zdarzają, tyle że w jego ustach brzmiało to chyba zbyt "mistycznie". Nie trafia do mnie gadka, że rzucił palenie akurat w godzinie śmierci Jezusa na krzyżu, poczucie, że dotknął go Stwórca również. Nie wiem, czy to ze mną jest coś nie tak, skoro nie poruszyła mnie jego opowieść. Może nie jestem tak otwarta na wiarę, jak myślałam i źle odczytałam intencje przybysza. Jest też druga opcja - to z facetem jest coś nie w porządku. Moim zdaniem niepotrzebnie doszukuje się jakiś aluzji, ukrytych znaczeń, drugiego dna w sytuacjach, które miały miejsce w jego życiu. Nie zaprzeczam, że Bóg miał wpływ na zmianę jego postępowania. Mam jednak wrażenie, że Ten Najwyższy robi takie rzeczy w sposób nieoczywisty, bez tego wielkiego "Wow!". Sam proces przemiany wewnętrznej za sprawą religii jest w moim przekonaniu możliwy jednak powinien trochę potrwać i to nie ulega dla mnie wątpliwości. Mam mieszane odczucia co do tych całych rekolekcji, gdyż liczyłam, że nauczą mnie czegoś, będą okazją do przemyśleń. Tymczasem trochę się zawiodłam. Może zbyt bardzo dramatyzuję? Poczekajmy do końca, zostały jeszcze dwa dni, jest szansa, że zmienię zdanie. Jutro maturzyści ruszają na jednodniową pielgrzymkę do Częstochowy. Na samą myśl o egzaminach robi mi się słabo, a zatem modlitwa w tej intencji zdecydowanie nie zaszkodzi. Przy okazji warto oddać Matce Boskiej w opiekę mnie, moje autko i egzaminatora, który będzie mnie dręczył za tydzień. Do trzech razy sztuka ponoć, zobaczymy.

Jestem przerażona tymi wywodami powyżej, chyba tracę zmysły.

Co by nie było tak poważnie i drętwo, oto zezowaty Pou.






25 lutego 2013

023. Porozmyślajmy.

Sporo się dzieje. Właściwie cała trzecia klasa liceum to nieustanna gonitwa, mnóstwo obowiązków, dużo nowych rzeczy. Szkoda tylko, że czasu na to wszystko tak mało. 

Słucham sobie TEGO, co nastraja mnie dość melancholijnie, ale nie ma we mnie smutku, tylko jakiś taki spokój. Mimo iż terminy gonią, a ja nadal nie ruszyłam z miejsca. Mimo iż widzę wokoło cierpienie, nieszczęśliwe miłości, problemy, którym chciałabym zaradzić, ale nie mogę i nie potrafię. Mimo iż jest tyle niewiadomych, rzeczy niepewnych. Odczuwam jakąś dziwną ulgę. Mam wrażenie, że choćby nie wiem jak ciężko było, ze wszystkim sobie poradzę. Każdy kłopot jest przejściowy, wszystkie kiedyś miną i zastąpią je rzeczy miłe, lepsze. Gdyby życie zawsze było takie różowe, chyba byłoby trochę nudno, czyż nie? 

Jutro idę do "specjalisty", czyli szkolnego psychologa, aby zasięgnąć rady w sprawie dalszego życia zawodowego. Nadal bowiem nie zdecydowałam się na żadne konkretne studia i chyba potrzebuję pomocy, żeby wreszcie ustalić coś konkretniej. Za jakieś trzy tygodnie czeka mnie kolejny egzamin na prawo jazdy, co znaczy, że w międzyczasie po raz drugi mi się nie poszczęściło. Plac mnie chyba polubił ;) Myślę, że powinnam przestać nastawiać się na cokolwiek i iść na żywioł, coby przynajmniej zaoszczędzić trochę nerwów. I tak stracę ich sporo w maju. Tymczasem jestem w trakcie realizowania mojego postanowienia na Wielki Post. Zdecydowałam się mniej czasu spędzać przed komputerem, a częściej poświęcać go książkom. Wprawdzie fakt pisania przeze mnie notki raczej na to nie wskazuje, ale muszę przyznać, że naprawdę udaje mi się dotrzymywać postanowienia. To jeden z niewielu przypadków, gdy mój zapał nie pozostał słomiany. Cieszmy się i radujmy!

Choćbym nie wiem jak bardzo uwielbiała zimę (uwierzcie, że lubię), to chyba potrzeba mi wiosny. Słońce, lekki wiatr i zieleń powinny przynieść upragnioną wenę i energię do pracy. 

Kuzynka namówiła mnie na zabawę z plasteliną.
Poznajcie Balbinę. Ta daaaam!



7 lutego 2013

022. Stagnacja

Dobita przez pogodę i katar czekałam tydzień, aby zabrać się za sprawozdanie z mojej studniówki. Muszę przyznać, że impreza była naprawdę udana. After party wprawdzie wyszło dużo skromniej, niż się spodziewałam, ale i na to nie będę narzekać. Podczas balu, jako jedna z niewielu dziewczyn, miałam na sobie sukienkę w innym kolorze, niż czarny. Postanowiłam zaszaleć i wbić się w soczyście czerwoną kreację. Początkowo ten fakt był dla mnie dość przerażający, ponieważ jestem osobą nieśmiałą i nie chciałam zbyt bardzo wyróżniać się w tłumie. W miarę trwania zabawy zdałam sobie jednak sprawę, że całkiem fajnie jest być czasem w centrum uwagi. Nie mogę wiecznie stać z boku, czasem mam dość bycia szarą myszką. Wracając do meritum - gdybym miała krótko podsumować tę studniówkę, bilans jest jak najbardziej pozytywny. Jedynie bolące nogi oraz zimne jedzenie i sztywna atmosfera na początku trochę zepsuły mi wieczór. Do reszty nie mam większych zastrzeżeń. Właściwie to tyle, jeśli chodzi o relację z imprezy. Miało być ciut ambitniej i porządniej, ale chyba nie ma sensu rozpisywać się na ten temat bardziej szczegółowo. 

To doprawdy niesamowite, w jakim tempie rośnie bałagan w moim pokoju. Z dnia na dzień coraz więcej tu ubrań na fotelach, książek porozrzucanych po półkach. Mam wrażenie, że zawartość moich szaf pewnego dnia wysypie mi się na głowę. Czyżby czekało mnie generalne sprzątanie? (matko, jak ja nienawidzę słowa "sprzątać".) Chyba jednak nie mam wyboru, chociaż z motywacją może być kiepsko. Odkąd wróciłam do szkoły po feriach, opuściła mnie cała energia i chęć działania. To dość interesująca sprawa - dni wolne spędziłam aktywnie, a teraz, kiedy powinnam się uczyć, siedzę przed laptopem obżerając się pączkami. Codziennie po południu czeka mnie dokonywanie wyboru. Nauka, czy komputer? Książka, czy telewizja? Powtórki maturalne, czy gra na keyboardzie? Otrzeźwiający spacer po wsi, czy krótka podróż do kuchni po czekoladę? To przykre, że zazwyczaj wygrywa druga opcja. Zawsze wydawało mi się, że jestem ambitna. Tymczasem coraz częściej zaczynam w to wątpić i przekonywać się, że lenistwo zwycięża z chęcią rozwoju i stawania się lepszą z dnia na dzień. Matura tuż tuż, a ja wszystkie związane z nią kwestię odkładam na coraz odleglejsze terminy. Nie potrafię się zawziąć tak raz, a dobrze i ruszyć na przód. Zdaje mi się, że wszystko robię "po łebkach", częściowo, w niczym nie daję z siebie 100%, choć wiele razy mam ku temu okazję. Stanęłam w miejscu, a może nawet się cofam. Chciałabym znów poczuć ten cały "wiatr w żaglach" i wypłynąć ku poznawaniu czegoś nowego, lepszego, ciekawszego. Tylko skąd brać energię, by zacząć?

Chciałam wstawić zdjęcie pączków, ale rodzinka wszystkie zjadła. Dobra, przyznaję bez bicia, że sumiennie pomagałam. Na szczęście z odsieczą przybyły Demotywatory. 


29 stycznia 2013

021. Hej, nie mam pomysłu na tytuł.

Ferie dobra rzecz, ale wszyscy wiemy, że słodkie lenistwo nie może trwać wiecznie, zatem wczoraj musiałam powrócić do szarej, szkolnej rzeczywistości. Przydałoby się kilka słów podsumowania dla tych dwóch tygodni. Chyba mogę je uznać za udane, ponieważ były dużo przyjemniejsze, niż się spodziewałam. W kwestii życia towarzyskiego wszystko wróciło do normy (no, prawie wszystko, bracie). Ponadto mogę być z siebie dumna - zrealizowałam większość celów wyznaczonych na wolne dni. Dużo czytałam, zaczęłam pisać prezentację maturalną, oglądałam wiadomości, żeby być na bieżąco z sytuacją w państwie. Oczywiście były też momenty, które spędziłam przed komputerem, kiedy to "niszczyłam" znajomych w SongPopie na fejsbuku. Znalazłam czas zarówno na przyjemności, jak i na bardziej ambitne zajęcia, co mnie bardzo cieszy. Jedynie matematyka pozostała nietknięta, ale kto by tam się przejmował stereometrią. Krótko mówiąc był to bardzo ciekawie spędzony okres, a zatem dość niechętnie wybrałam się znów na lekcje. Na szczęście ten tydzień zapowiada się jeszcze w miarę przyzwoicie, gdyż w piątek odbędzie się długo oczekiwana przeze mnie studniówka. Myślę, że zarówno główna impreza, jak i after party (a może zwłaszcza ono) zostaną mi w pamięci na długo. Obawiam się jedynie poloneza, do którego mieliśmy dotychczas jedynie dwie próby. No ale cóż, jak szaleć, to szaleć, studniówkę ma się raz w życiu.

Właśnie znielubiłam zimę. W sumie nie, cofam to. Znielubiłam roztopy. Właściwie to też cofam, ja nigdy ich nie lubiłam. Dzisiaj po prostu przypomniałam sobie, dlaczego. Karny kutas dla kierowcy-palanta, dzięki któremu cała woda z kałuży wylądowała na mojej kurtce.

Może głównie ze względu na intro, ale zauroczyła mnie ta piosenka, choć to zupełnie nie moje klimaty.

15 stycznia 2013

020. Dylematy maturzystki.

Obiecałam sobie jakiś czas temu, że podczas ferii podejmę wreszcie decyzję, jakimi studiami jestem zainteresowana. Od ponad godziny przeglądam w internecie różne propozycje uczelni, opinie studentów, charakterystyki poszczególnych kierunków i NIC, jedno wielkie ZERO. Ta pustka w mojej głowie jest doprawdy przerażająca. Do myślenia o mojej przyszłości edukacyjno-zawodowej zabierałam się już nie raz. Niestety, skutek zawsze był podobny. Żadna możliwość nie odpowiada mi tak w stu procentach, z każdą wiąże się jakiś problem. Swoją drogą duży wpływ na trudności w wyborze mają moje upodobania - jako humanistka z góry jestem skazana na problemy w poszukiwaniu w miarę opłacalnych studiów. Będąc wybrzydzającą i marudną humanistką taki wybór jest prawie niemożliwy. Stąd właśnie moje wahania i niemożność podjęcia jakiejkolwiek sensownej decyzji w tej kwestii. Tymczasem matura zbliża się wielkimi krokami i wypadałoby wreszcie określić, jakie przedmioty będą mi potrzebne i na których powinnam się skupić. Myśl, że jeszcze nic nie ustaliłam sprawia, że z dnia na dzień staję się coraz bardziej nerwowa. Czekające mnie wykonywanie prezentacji maturalnej zdecydowanie nie polepsza tej sytuacji. Wiem, że dużo narzekam, zwłaszcza ostatnio, ale zwyczajnie się martwię, gdyż moja przyszłość jest w tej chwili bardzo niepewna. Właściwie nawet nie wiem, jak sobie pomóc i co zrobić, żeby wybrnąć z tej kłopotliwej sytuacji. Pytałam już wielu ludzi o rady, ale właściwie żadna z nich nie okazała się dostatecznie pomocna. Cóż, chyba pozostaje mi czekać na jakieś nagłe olśnienie i mieć nadzieję, że nie nadejdzie ono zbyt późno.

Chyba powinnam się odnieść do tematu poruszonego w poprzedniej notce, przynajmniej tak w skrócie. Sprawa, choć dość skomplikowana i przykra, zaczęła rozwijać się w dobrym kierunku. Nie ukrywam, że bardzo mnie to cieszy i zaczynam mieć nadzieję, że w ciągu najbliższych dni i tygodni wszystko znów wróci na właściwe tory.

Piraci z Karaibów zawsze spoko. ♫ Hans Zimmer - Davy Jones


10 stycznia 2013

019. Krótko o tym, jak rozpocząć nowy rok w najgorszy z możliwych sposobów.

Krok pierwszy ku katastrofie wykonałam już w roku poprzednim, jednak jego konsekwencje widoczne są dopiero teraz. Po niespełna dwóch latach nastąpił wielki i bolesny koniec tego, co było najbliższe mojemu sercu. Może jednak nie takie bliskie, skoro zniszczyłam to w tak żałosny sposób? A może wszystko psuło się już wcześniej, a czas sprawił, że coś się wypaliło? Pomimo takich podejrzeń moje zachowanie nie może być niczym usprawiedliwione, żadne okoliczności łagodzące nie wchodzą w grę. Żałuję, że zaprzepaściłam te dwa lata. Żałuję też, że skrzywdziłam drugiego człowieka, choć nigdy w życiu nie pragnęłam, by tak się stało. Niestety, czasu nie cofnę, a za błędy trzeba płacić.

Cokolwiek przyniosą najbliższe miesiące i jakakolwiek decyzja zostanie podjęta, wiem jedną rzecz - choćby to była najpiękniejsza i największa miłość, brak zaufania przekreśla wszystko. Dobrze, że zbliżają się ferie, czas na przemyślenia jest teraz jak najbardziej pożądany.

W tym momencie pragnęłam rozpocząć jakiś bardziej przyjemny temat, ale w sumie nic nie przychodzi mi do głowy. Wczoraj w idiotyczny sposób oblałam egzamin na prawo jazdy robiąc błąd na tym, co dotąd wychodziło mi najlepiej. Ach, ta ironia losu. Ponadto zmierzyłam się z próbną maturą, ale chyba w tej kwestii chwilowo narzekać nie mogę. Zobaczymy jutro, gdy oddadzą arkusze z rozszerzonego angielskiego i polskiego. Podejrzewam, że może być wesoło.

Siedząc w pokoju i rozmyślając o swojej sytuacji mam ochotę starym zwyczajem iść na peron i nachlać się tanim winem, jak typowy przedstawiciel społecznego marginesu. Zamiast tego na dziś wybieram relaks przy muzyce. Lubię ten kojący głos Rojka. ♫ Myslovitz - Wieża Melancholii