29 maja 2017

049. A busy bee.

Jak może zasugerować tytuł, dzisiejszy wpis będzie pełen narzekania na to, ile pracy i poświęconego czasu wymagają od człowieka studia. Siedzę już w tym "biznesie" od 4 lat, a jednak sesja egzaminacyjna zaskakuje mnie za każdym razem. W chwili obecnej jestem na etapie ogólnych przygotowań i organizowania materiałów. Przez dłuższy czas wmawiałam sobie, że wczesne rozpoczęcie pracy i stopniowe opracowywanie wszystkich zagadnień sprawi, że sama nauka okaże się łatwiejsza i mniej stresująca. Niestety, ogrom kserówek i multimedialnych materiałów zdążył mnie już przytłoczyć i pozbawił złudzeń na spokojne przebrnięcie przez ten trudny okres. Całe to zamieszanie przyczyniło się oczywiście do zmniejszenia mojej aktywności w blogosferze. Większość wolnych chwil poświęcam teraz filologii angielskiej i prawie każde popołudnie spędzam mniej więcej tak:
Bynajmniej nie surfuję po serwisach społecznościowych.
Oczywiście, znajduję również czas na drobne przyjemności, jak wyjścia ze znajomymi na miasto - w końcu piwo samo się nie wypije, a Piraci z Karaibów sami się nie obejrzą. Niestety, na taki luksus mogę sobie pozwolić bardzo rzadko, zarówno ze względu na brak czasu, jak i funduszy. W związku z drobnymi ograniczeniami finansowymi, wkrótce do mojego planu dnia dojdą kolejne obowiązki. Mam na myśli przeszukiwanie ogłoszeń, wysyłanie CV i chodzenie na rozmowy kwalifikacyjne, celem znalezienia jakiejś sensownej pracy na lato. Marzeniem byłaby ciepła posadka związana z językami obcymi, jednak zdrowy rozsądek podpowiada mi, że o takie cuda w Polsce nie jest łatwo. Cóż, zawodowe ambicje będę musiała odłożyć na bok i skupić się na szukaniu zajęcia, które zapewni mi jako taką stabilność finansową na najbliższe miesiące. Czy przekonanie, że uda mi się ten plan zrealizować, to przejaw skrajnego optymizmu?

Chwila przyjemności właśnie dobiega końca. Literaturo angielska, nadchodzę!

15 maja 2017

048. Wiosna.

Doczekałam się! Matka natura postanowiła wysłuchać moich próśb i od kilku dni rozpieszcza nas iście wiosenną pogodą. Co najważniejsze, tym razem nie jest to pojedynczy incydent - prognozy przekonują, że taka tendencja ma się utrzymać przez następne tygodnie. Nie wiem, jak to wygląda u was, ale dla mnie jest to wystarczająca zachęta do ruszenia tyłka z kanapy. Żaden ze mnie sportowiec, a na jakąkolwiek wzmiankę o ćwiczeniach od razu włączam wsteczny bieg. Mimo to nawet ja nie mogę siedzieć bezczynnie w domu, gdy za oknem pojawiają się pierwsze promienie słońca. Pozytywne zmiany w aurze zachęciły mnie do odrobiny ruchu na świeżym powietrzu. Zaliczyłam już kilka spacerów, a nawet odkurzyłam swój 14-letni rower, którym chętnie krążę po sąsiednich wioskach. Zdaje się, że słońce i łagodna aktywność fizyczna były tym, czego mój organizm potrzebował po kilku miesiącach zimna, ciemności i deszczu. W związku z tym zamierzam kontynuować moje małe podróże, aby w pełni wykorzystać sprzyjające warunki pogodowe i odkryć nowe, interesujące miejsca w okolicy. Cały region pełen jest urokliwych lasów, parków, jezior i pól, nic więc dziwnego, że jazda rowerem sprawia mi tutaj wiele frajdy. Przebywanie wśród natury zawsze wpływało na mnie kojąco. Przy okazji wzbogacam swój telefon o kolejne zdjęcia. Mnogość barw i różnorodność roślin, przebłyski światła pomiędzy liśćmi, delikatnie falująca woda i pierwsze kwiaty na łąkach zasługują, aby je uwiecznić. Wiosna zapewnia nam całe mnóstwo pięknych pejzaży. Żałuję tylko, że żaden aparat nie jest w stanie w 100% oddać ich rzeczywistego piękna. 

#nofilterneeded
Tymczasem pozbywanie się gratów z mojego pokoju nadal trwa. To będzie długi proces...

10 maja 2017

047. Mniej znaczy więcej.

Taka ze mnie poliglotka
Jakiś czas temu zdałam sobie sprawę, że ilość przedmiotów, które posiadam, jest doprawdy niepokojąca. Męczyło mnie to na tyle, że od kilku tygodni dość poważnie interesuję się tematem minimalizmu. Zaczęło się od oglądania francuskich i angielskich vlogów o zdrowym stylu życia, czym poniekąd połączyłam przyjemne z pożytecznym. Dalej wszystko zadziało się już szybko. Mówiąc krótko, minimalizm to styl życia opierający się na prostocie i oczyszczaniu otoczenia, w którym żyjemy. Przez "oczyszczanie" rozumiem pozbywanie się tego, co nas przytłacza lub czego już z różnych przyczyn dłużej nie potrzebujemy. Taką, bądź co bądź, sporą zmianę, można zainicjować w wielu aspektach naszego życia. W rezultacie minimaliści uwalniają się od za dużych i za małych ubrań, od dodatków, które nie odpowiadają ich obecnemu stylowi, od nadmiaru kosmetyków, od niemodnej biżuterii, od starych, często zniszczonych mebli, a także od niektórych produktów spożywczych, które w ich diecie przynoszą więcej szkody, niż pożytku. Oczywiście, możemy pozbywać się również rzeczy bardziej abstrakcyjnych, jakimi są chociażby złe nawyki i tendencje. To, co w minimalizmie przekonuje mnie najbardziej, to brak bezwzględnych reguł, którym każdy musi się podporządkować. Wszystko opiera się raczej na wskazówkach, z których możemy do woli korzystać i dostosować do naszego życia według własnego widzimisię. Sami nadajemy tempo zmianom i decydujemy, na których elementach chcemy się skupić, a które są dla nas zupełnie nieistotne. W moim przypadku wszystko odbywa się wolnymi krokami. Nie chciałabym organizować rewolucji, podczas której wyrzucę 90% posiadanych rzeczy i jednym, szybkim ruchem odetnę się od zgubnych przyzwyczajeń, jakich nabawiłam się przez 23 lata. Z doświadczenia wiem, że tego typu nagłe, zbyt drastyczne zmiany rzadko przekształcają się w rutynę, a raczej powodują szybkie zniechęcenie, stres i ostatecznie porzucenie wcześniejszych planów. W związku z powyższym postanowiłam przeprowadzić wspominany proces stopniowo. Od dłuższego czasu pozbywam się z mojego pokoju różnych przedmiotów. Stare, niepasujące już ubrania oddaję młodszym kuzynkom, podobnie rzecz się ma z kolorową biżuterią oraz niektórymi maskotkami. Zaczęłam też częściowo sprzedawać moje książki, gdyż zrozumiałam, że wielu z nich na pewno nie przeczytam ponownie i nie łączy mnie z nimi żadna emocjonalna więź. Spore wyzwanie miałam z porządkowaniem kosmetyków - w szafce znalazłam 7 (!) otwartych kremów do rąk, parę szamponów, balsamów i tony lakierów do paznokci. Do tej pory nie byłam świadoma posiadania tego wszystkiego, nie wspominając już o faktycznym używaniu tych produktów. Po doznanym szoku opróżniłam szafę z 1/3 jej zawartości i wierzcie, lub nie, ale od razu poczułam się lżej. Akcja "oczyszczanie" jeszcze się nie zakończyła, ale ja już jestem dumna z jej rezultatów. Myślę, że w świecie, gdzie konsumpcja i pieniądz grają pierwsze skrzypce, liczy się nawet niewielka zmiana i przede wszystkim świadomość problemu. Jeśli chodzi o dalsze wprowadzanie w życie minimalistycznych założeń, najtrudniejsza część jest niestety dopiero przede mną. Mowa o zmianach w odżywianiu. Ten dość szeroki temat zostawiam jednak na inny post. 

A wy, zastanawiałyście się kiedyś nad ilością posiadanych przedmiotów? A może również chciałyście wprowadzić zmiany w tej kwestii? Jak wam poszło? ;)

4 maja 2017

046. Poznań miasto doznań.


Wszystko, co dobre, szybko się kończy i tak też było z moją tegoroczną majówką. Tym razem wolne dni spędziłam "na miejscu", tzn. w Poznaniu, gdzie bywam w zasadzie codziennie odkąd zaczęłam studiować. Razem z chłopakiem postanowiliśmy poświęcić trochę czasu na odkrywanie lokalnej historii i odwiedzenie miejsc, do których dotychczas nie mieliśmy czasu dotrzeć. Wśród nich znalazło się Nowe Zoo, Cytadela, Ogród Botaniczny, Zamek Przemysła oraz kilka poznańskich muzeów. W niedzielę wyjechaliśmy także do pobliskiego Gniezna, które mgliście pamiętaliśmy jedynie ze szkolnych wycieczek. Przyznam, że nie sądziłam, iż spędzenie majówki w miejscu tak dobrze mi znanym okaże się taką frajdą. Miasto skrywa przed turystami i mieszkańcami wiele tajemnic, które naprawdę warto odkrywać. Ciekawie wspominam zwłaszcza wizyty w Muzeum Poznańskiego Czerwca oraz w Forcie VII - dla kogoś zainteresowanego przeszłością tego regionu jest to naprawdę wspaniałe i pouczające doświadczenie. Wszystkie nasze zeszłotygodniowe eskapady były również świetną okazją do robienia zdjęć. Co prawda używałam jedynie telefonu, więc ich jakość nie powala na kolana, ale i tak pozostają uroczą pamiątką po tegorocznej majówce. Najbardziej fotogeniczny okazał się Ogród Botaniczny (joł), gdzie wręcz nie mogłam oderwać się od rabat z małymi, kolorowymi tulipanami. 

Podsumowując - Poznań, choć niepozorny, jest miastem bogatym w turystyczne atrakcje i zdecydowanie warto tu przyjechać. Aż mi wstyd, że przekonałam się o tym dopiero teraz.