30 marca 2013

026. Niby Wielkanoc.


Od kilku lat święta, bez różnicy które, jakoś przestały mnie już cieszyć. Chyba dopiero będąc dorosłą osobą dostrzegłam, ile pracy i zamieszania się z nimi wiąże. Ponadto to wszystko jakoś straciło swoja magię. Jako dziecko świąteczne wydarzenia uznawałam za wyjątkowe, nadzwyczajne, te wszystkie obrzędy były dla mnie niezwykle ciekawe. Z czasem wszystko się zmieniło. Mamy Wielkanoc, choć właściwie czuję się jak w każdy inny, typowy weekend. No, może oprócz kwestii kulinarnej, gdyż od rana podjadam z kuchni różne pyszności. Jest wśród nich zrobiona przeze mnie sałatka (tak, tak, musiałam się pochwalić, zrobiłam coś sama i zachowałam wszystkie palce), a także sernik mamy, który jest najlepszy na świecie, bez dwóch zdań! Wracając do sedna - oprócz masy jedzenia w domu właściwie nic się nie zmieniło. Każdy robi to co zwykle. Mama czyta, tata gra, babcia rozwiązuje krzyżówki, dziadka wiecznie gdzieś nosi po wsi, a ja grywam w pasjansa i właśnie po raz pierwszy ułożyłam Pająka z czterema kolorami, hehehe. Za oknem śnieg, co już całkiem niszczy jakąkolwiek świąteczną atmosferę. Co z tego, że msze, że święconka, że rzeżucha, jajka, goście? Nie wiem dlaczego, ale te wszystkie rzeczy zaczynają mnie z roku na rok jakoś bardziej irytować. Gdzie się podziało dziecinne uwielbienie dla tego typu imprez? Ostatnio coraz częściej myślę o tym, że będąc małą dziewczynką byłam szczęśliwsza, wszystko wydawało mi się takie wspaniałe i proste, a największym problemem był fakt, że z jakiejś przyczyny nie mogłam wyjść na dwór. W tej chwili jest właściwie na odwrót, bo niechętnie ruszam się z domu, strasznie rozleniwiłam się przez te wszystkie lata. Przyjemnie byłoby chociaż na chwilę wrócić do czasów przedszkolnych i wczesnoszkolnych i odzyskać choć odrobinę optymistycznego podejścia.

Ciągle marudzę ostatnio, na wszystko. Co więcej, podobno w złości robię taką minę:
Nie wiem, czy śmiać się czy płakać.

W każdym razie, na zakończenie tego chaotycznego postu życzę Wam wspaniałych, radosnych świąt w gronie rodziny oraz smacznego jajka. ;)



25 marca 2013

025. Wiosna, ach to ty!


Dokładnie tak czuję się na myśl o zbliżającej się maturze. Straszny jest fakt, że niewiele do tej pory zrobiłam i jak zwykle zostawiam wszystko na ostatnią chwilę. Szczerze mówiąc nawet nie chce mi się tego jakoś szerzej komentować, powiem tylko tyle, że moja frustracja powoli osiąga swoje apogeum. Pozdrawiam innych maturzystów, którzy zapewne rozumieją ten ból.

Kolejna niezwykle irytująca rzecz znajduję się tuż za oknem, na podwórku, w całej wsi, powiecie, województwie, na drzewach, domach, ulicach. Śnieg jest dosłownie wszędzie i nawet ja, wielbicielka zimy, mam go już serdecznie dosyć. Wiosna to przepiękna pora roku, dlaczego Matka Natura robi nam takie nieładne psikusy? Gdzie kwiatki, zieleń, słońce? Lekka odzież kisi się w szafie w oczekiwaniu na odpowiednie temperatury, a ja niestety jestem zmuszona nadal wciskać się w swetry, kozaki i ocieplane płaszcze. Wszystko to jest świetne, ale do czasu. Nawet mój królik zaczyna już tęsknić za ciepłem, co mnie zupełnie nie dziwi - na jego miejscu również wolałabym biegać po trawie, niż siedzieć bezczynnie w klatce, od czasu do czasu wychylając się na zewnątrz.

Pomiędzy maturalnym zamieszaniem, a narzekaniem na pogodę, znalazło się miejsce na jeden, niezwykle przyjemny akcent. Przy trzecim podejściu udało mi się pokonać ten nieszczęsny plac, przejechać bezproblemowo całe miasto i otrzymać wymarzoną karteczkę z napisem "POZYTYWNY". Strzeżcie się zatem, bo od piątku mamy nowego pirata drogowego ;).

Ta piosenka chodzi za mną już od dobrego tygodnia. Rozsławiana jest ostatnio przez znany brytyjski boysband, ale według mnie w oryginalnej wersji brzmi o niebo lepiej.

11 marca 2013

024. "Rozmyślajmy dziś, wierni chrześcijanie..."

Jestem osobą wierzącą, zawsze byłam i pewnie zawsze będę, tak mnie wychowano i taka sytuacja mi odpowiada. W związku z powyższym jestem trochę zaniepokojona własną reakcją na pierwszy dzień szkolnych rekolekcji. Przybył do nas facet, nikomu bliżej nieznany, który opowiedział o swoim życiu i roli, jaką odegrał w nim Jezus Chrystus. Jego świadectwo miało nakłonić nas do refleksji nad własną wiarą. Cóż, mnie nakłoniło, ale chyba nie tak, jak powinno. Zacznijmy od tego, że mężczyzna wydał mi się jakiś mało wiarygodny. Jego historia, mówienie o współżyciu przed ślubem, grzechu pijaństwa, zdradzaniu rodziny i nagłym nawróceniu i opamiętaniu - jasne, takie rzeczy się zdarzają, tyle że w jego ustach brzmiało to chyba zbyt "mistycznie". Nie trafia do mnie gadka, że rzucił palenie akurat w godzinie śmierci Jezusa na krzyżu, poczucie, że dotknął go Stwórca również. Nie wiem, czy to ze mną jest coś nie tak, skoro nie poruszyła mnie jego opowieść. Może nie jestem tak otwarta na wiarę, jak myślałam i źle odczytałam intencje przybysza. Jest też druga opcja - to z facetem jest coś nie w porządku. Moim zdaniem niepotrzebnie doszukuje się jakiś aluzji, ukrytych znaczeń, drugiego dna w sytuacjach, które miały miejsce w jego życiu. Nie zaprzeczam, że Bóg miał wpływ na zmianę jego postępowania. Mam jednak wrażenie, że Ten Najwyższy robi takie rzeczy w sposób nieoczywisty, bez tego wielkiego "Wow!". Sam proces przemiany wewnętrznej za sprawą religii jest w moim przekonaniu możliwy jednak powinien trochę potrwać i to nie ulega dla mnie wątpliwości. Mam mieszane odczucia co do tych całych rekolekcji, gdyż liczyłam, że nauczą mnie czegoś, będą okazją do przemyśleń. Tymczasem trochę się zawiodłam. Może zbyt bardzo dramatyzuję? Poczekajmy do końca, zostały jeszcze dwa dni, jest szansa, że zmienię zdanie. Jutro maturzyści ruszają na jednodniową pielgrzymkę do Częstochowy. Na samą myśl o egzaminach robi mi się słabo, a zatem modlitwa w tej intencji zdecydowanie nie zaszkodzi. Przy okazji warto oddać Matce Boskiej w opiekę mnie, moje autko i egzaminatora, który będzie mnie dręczył za tydzień. Do trzech razy sztuka ponoć, zobaczymy.

Jestem przerażona tymi wywodami powyżej, chyba tracę zmysły.

Co by nie było tak poważnie i drętwo, oto zezowaty Pou.