25 lutego 2013

023. Porozmyślajmy.

Sporo się dzieje. Właściwie cała trzecia klasa liceum to nieustanna gonitwa, mnóstwo obowiązków, dużo nowych rzeczy. Szkoda tylko, że czasu na to wszystko tak mało. 

Słucham sobie TEGO, co nastraja mnie dość melancholijnie, ale nie ma we mnie smutku, tylko jakiś taki spokój. Mimo iż terminy gonią, a ja nadal nie ruszyłam z miejsca. Mimo iż widzę wokoło cierpienie, nieszczęśliwe miłości, problemy, którym chciałabym zaradzić, ale nie mogę i nie potrafię. Mimo iż jest tyle niewiadomych, rzeczy niepewnych. Odczuwam jakąś dziwną ulgę. Mam wrażenie, że choćby nie wiem jak ciężko było, ze wszystkim sobie poradzę. Każdy kłopot jest przejściowy, wszystkie kiedyś miną i zastąpią je rzeczy miłe, lepsze. Gdyby życie zawsze było takie różowe, chyba byłoby trochę nudno, czyż nie? 

Jutro idę do "specjalisty", czyli szkolnego psychologa, aby zasięgnąć rady w sprawie dalszego życia zawodowego. Nadal bowiem nie zdecydowałam się na żadne konkretne studia i chyba potrzebuję pomocy, żeby wreszcie ustalić coś konkretniej. Za jakieś trzy tygodnie czeka mnie kolejny egzamin na prawo jazdy, co znaczy, że w międzyczasie po raz drugi mi się nie poszczęściło. Plac mnie chyba polubił ;) Myślę, że powinnam przestać nastawiać się na cokolwiek i iść na żywioł, coby przynajmniej zaoszczędzić trochę nerwów. I tak stracę ich sporo w maju. Tymczasem jestem w trakcie realizowania mojego postanowienia na Wielki Post. Zdecydowałam się mniej czasu spędzać przed komputerem, a częściej poświęcać go książkom. Wprawdzie fakt pisania przeze mnie notki raczej na to nie wskazuje, ale muszę przyznać, że naprawdę udaje mi się dotrzymywać postanowienia. To jeden z niewielu przypadków, gdy mój zapał nie pozostał słomiany. Cieszmy się i radujmy!

Choćbym nie wiem jak bardzo uwielbiała zimę (uwierzcie, że lubię), to chyba potrzeba mi wiosny. Słońce, lekki wiatr i zieleń powinny przynieść upragnioną wenę i energię do pracy. 

Kuzynka namówiła mnie na zabawę z plasteliną.
Poznajcie Balbinę. Ta daaaam!



7 lutego 2013

022. Stagnacja

Dobita przez pogodę i katar czekałam tydzień, aby zabrać się za sprawozdanie z mojej studniówki. Muszę przyznać, że impreza była naprawdę udana. After party wprawdzie wyszło dużo skromniej, niż się spodziewałam, ale i na to nie będę narzekać. Podczas balu, jako jedna z niewielu dziewczyn, miałam na sobie sukienkę w innym kolorze, niż czarny. Postanowiłam zaszaleć i wbić się w soczyście czerwoną kreację. Początkowo ten fakt był dla mnie dość przerażający, ponieważ jestem osobą nieśmiałą i nie chciałam zbyt bardzo wyróżniać się w tłumie. W miarę trwania zabawy zdałam sobie jednak sprawę, że całkiem fajnie jest być czasem w centrum uwagi. Nie mogę wiecznie stać z boku, czasem mam dość bycia szarą myszką. Wracając do meritum - gdybym miała krótko podsumować tę studniówkę, bilans jest jak najbardziej pozytywny. Jedynie bolące nogi oraz zimne jedzenie i sztywna atmosfera na początku trochę zepsuły mi wieczór. Do reszty nie mam większych zastrzeżeń. Właściwie to tyle, jeśli chodzi o relację z imprezy. Miało być ciut ambitniej i porządniej, ale chyba nie ma sensu rozpisywać się na ten temat bardziej szczegółowo. 

To doprawdy niesamowite, w jakim tempie rośnie bałagan w moim pokoju. Z dnia na dzień coraz więcej tu ubrań na fotelach, książek porozrzucanych po półkach. Mam wrażenie, że zawartość moich szaf pewnego dnia wysypie mi się na głowę. Czyżby czekało mnie generalne sprzątanie? (matko, jak ja nienawidzę słowa "sprzątać".) Chyba jednak nie mam wyboru, chociaż z motywacją może być kiepsko. Odkąd wróciłam do szkoły po feriach, opuściła mnie cała energia i chęć działania. To dość interesująca sprawa - dni wolne spędziłam aktywnie, a teraz, kiedy powinnam się uczyć, siedzę przed laptopem obżerając się pączkami. Codziennie po południu czeka mnie dokonywanie wyboru. Nauka, czy komputer? Książka, czy telewizja? Powtórki maturalne, czy gra na keyboardzie? Otrzeźwiający spacer po wsi, czy krótka podróż do kuchni po czekoladę? To przykre, że zazwyczaj wygrywa druga opcja. Zawsze wydawało mi się, że jestem ambitna. Tymczasem coraz częściej zaczynam w to wątpić i przekonywać się, że lenistwo zwycięża z chęcią rozwoju i stawania się lepszą z dnia na dzień. Matura tuż tuż, a ja wszystkie związane z nią kwestię odkładam na coraz odleglejsze terminy. Nie potrafię się zawziąć tak raz, a dobrze i ruszyć na przód. Zdaje mi się, że wszystko robię "po łebkach", częściowo, w niczym nie daję z siebie 100%, choć wiele razy mam ku temu okazję. Stanęłam w miejscu, a może nawet się cofam. Chciałabym znów poczuć ten cały "wiatr w żaglach" i wypłynąć ku poznawaniu czegoś nowego, lepszego, ciekawszego. Tylko skąd brać energię, by zacząć?

Chciałam wstawić zdjęcie pączków, ale rodzinka wszystkie zjadła. Dobra, przyznaję bez bicia, że sumiennie pomagałam. Na szczęście z odsieczą przybyły Demotywatory.