18 sierpnia 2018

055. Oda do zachodów.

Odkąd pamiętam lubiłam przebywać wśród przyrody. Podobały mi się lasy pełne bujnych drzew, polne ścieżki, falująca woda w jeziorze, ośnieżone choinki (o których wspominałam już ostatnio), kwiaty we wszystkich kolorach tęczy i puszyste chmury. Każda z tych rzeczy ma w sobie piękno i magię. Tym, co zachwyca mnie w naturze najbardziej pozostają jednak zachody słońca. Wszyscy znajomi wiedzą, że mam prawdziwego hopla na tym punkcie, a w moim telefonie można znaleźć setki zdjęć z wieczornych spacerów. Chyba właśnie dlatego tak lubię późne przechadzki po okolicy. Wbrew pozorom to nie słońce najbardziej przykuwa wtedy moją uwagę. Cały urok tkwi w kolorach, które pojawiają się na niebie. Wszystko wydaje się dużo bardziej urokliwe mając za tło niezliczone odcienie różu i czerwieni. Uwielbiam także fakt, że nie ma dwóch identycznych zachodów słońca. Jak wszystko w przyrodzie, każdy z nich jest jest jedyny w swoim rodzaju. Co wieczór mogę zatem spodziewać się nowego, niepowtarzalnego i niesamowitego spektaklu cieszącego oko.

Nie mogłabym oczywiście wyrazić swojego uwielbienia dla zachodów słońca jedynie słowami. W tym wypadku najlepiej sprawdzą się zdjęcia. Osobiście uważam, że żadne filtry nie są tu potrzebne - piękno natury mówi samo za siebie.






Mam wrażenie, że fotografia zajmuje na tym blogu coraz ważniejsze miejsce. Wcześniej rzadko dzieliłam się moją "twórczością", wynikało to głównie ze skrępowania, ale stwierdziłam, że chyba warto odłożyć na bok wszelkie obawy i po prostu skupić się na publikowaniu tego, co dla mnie ważne. Nowe oblicze bloga nie oznacza oczywiście, że rezygnuję z piosenki dnia. Dzisiejszy wybór padł na cudowne wykonanie jednego z moich ulubionych utworów. Artur Rojek - Chciałbym umrzeć z miłości 

3 sierpnia 2018

054. Ufff, jak gorąco!

Od zawsze uwielbiałam zimę. Nie przerażały mnie niskie temperatury, śnieg, lód i zamiecie - tak naprawdę dopiero wtedy czułam się dobrze. Mogłam wskoczyć w ciepły, wełniany sweter z reniferem i zachwycać się oszronionymi drzewami za oknem albo wybrać się na spacer i pooddychać świeżym, mroźnym powietrzem. Teraz, kiedy mamy środek lata, tęsknota za zimą doskwiera mi jeszcze bardziej. Ostatnie tygodnie w Polsce obfitowały w temperatury powyżej 30 stopni, co z pewnością odpowiada wielbicielom słońca i tropików, jednak totalnie wykańcza mój organizm. Niemiłosiernie ciężkie, gorące powietrze sprawia, że nie mogę się wyspać, nie mam siły nigdzie wychodzić, ba, nie mam siły ruszyć ręką. Potrafię przepocić koszulkę siedząc w bezruchu na kanapie (nie żartuję). Co ciekawe, jakimś cudem nadal mam dobry apetyt i jem wszystko w ilościach hurtowych. Anyway, brak energii sprawił, że moja aktywność fizyczna nie jest już tak regularna, jak wiosną. Dopiero dzisiejszego ranka przerwałam dwutygodniowy zastój i poszłam pobiegać. Choć nie było to łatwe zadanie, jestem dumna, że nie dałam się upałowi. Po powrocie nagrodziłam się za wykonany wysiłek - wzięłam zimny prysznic i wypiłam hektolitry wody, dzięki czemu wysoka temperatura i palące słońce przestały mi tak doskwierać. Kontynuując proces schładzania, postanowiłam poprzeglądać zdjęcia robione minionej zimy. Przyznajcie sami, czyż ośnieżone choinki nie są przepiękne?

przy okazji zatęskniłam za górami i nartami :(
A teraz zupełnie z innej beczki, mały update dotyczący przebiegu mojego stażu - oczywiście, że moje obawy były bezpodstawne i praca okazała się świetna, a ludzie przesympatyczni. Nawet nie wiem, kiedy zleciały te dwa tygodnie. Czekam na więcej!