21 września 2015

038. Fotorelacja z wyjazdu.

Moja pierwsza wizyta w Górach Stołowych okazała się niezwykle udana. Z wyjazdu wróciłam opalona, pełna energii, z aparatem pełnym zdjęć i stopami pełnymi odcisków. Nie spodziewałam się, że stosunkowo niskie góry potrafią być tak piękne, ale i wymagające zarazem. Roi się tam od skalistych szlaków, ścieżek w kolorze gliny, zadziwiająco stromych podejść, dzikich lasów, wąskich szczelin i urwisk. Wszystko to sprawiało, że każdy osiągnięty cel napawał mnie stopniowo coraz większą satysfakcją. Decyzja, aby wyjechać dopiero we wrześniu miała zarówno pozytywne, jak i negatywne strony. Naprzeklinałam się nieziemsko na transport - poza sezonem połowa autobusów już nie kursuje i cholernie ciężko się gdziekolwiek dostać. Plusem był natomiast spokój na trasach, gdyż turystów było dość niewielu. Pozwoliło mi to na czerpanie pełnymi garściami z uroków wszystkich przebytych tras, które prowadziły głównie przez urokliwe pola, łąki i lasy. Z pewnością jeszcze nie raz wrócę w tamte rejony - kto powiedział, że moja górska miłość musi ograniczać się tylko do Tatr?

Podczas wędrówek czułam się niczym zawodowy fotograf pracujący dla National Geographic. Zdjęcia robiłam dosłownie wszystkiemu, starając się uchwycić piękno dolnośląskiej natury. Oczywiście daleko mi do profesjonalizmu, niemniej fotki uważam za całkiem niezłe. 








Podsumowując - polecam gorąco!

2 września 2015

037. Kampania wrześniowa.


2 września w południe dobrze jest być studentem. Podczas gdy dla większości młodych ludzi wakacje właśnie dobiegły końca, student nadal może rozkoszować się smakiem wolności. W moim przypadku wyżej wspomniana wolność została nieco zakłócona przez poprawkowy egzamin z literatury (pas de problème, przecież wszyscy wiemy, że uczeń bez dwójki to jak żołnierz bez karabinu). W tym momencie powinnam zatem sumiennie przeglądać wszystkie notatki i materiały pomocnicze, wspierając się jedynie kubkiem mocnej kawy. Domyślacie się zapewne, że sytuacja wygląda nieco inaczej. Niechętnie przyznaję, że dosłownie WSZYSTKO jest obecnie ciekawsze, niż XVIII-wieczna Francja. Dlaczego nie miałabym, na przykład, zrobić generalnych porządków w mojej szafie? Wspaniale prezentują się także nabytki książkowe na półkach, może przeczytam je wszystkie TERAZ JUŻ NATYCHMIAST? Nie wspominając oczywiście o serialach - bo jakżebym mogła odpuścić sobie ten odcinek (przecież widziałam go zaledwie 3 razy)? W tego rodzaju dylematach literatura francuska po prostu nie może wygrać. A czas nie stoi w miejscu i wkrótce obudzę się z ręką w nocniku, ze świadomością, że nadal nie umiem i potrzeba cudu, abym ten przeklęty egzamin zdała. I jak żyć, premierze? Skąd czerpać motywację? Jak znaleźć sposób, żeby zwalczyć te wszystkie pokusy? Wiele pytań, żadnych odpowiedzi. Oczywiście, sprawa prezentuje się trochę lepiej w czasie roku akademickiego - człowiek żyje według ściśle ustalonego rytmu, dzięki czemu łatwiej się zmotywować do nauki na bieżąco. Tymczasem po wakacyjnym lenistwie jest mi cholernie ciężko zmusić się do jakiegokolwiek wysiłku, czy to fizycznego, czy umysłowego. Mówią, że najtrudniejszy pierwszy krok. Tylko jak go wykonać?

Notka pełna zniechęcenia i narzekania, ale cóż ja poradzę, że ze mnie taka maruda? I piosenki też nie dam radosnej -  jak rozpaczać, to porządnie. George Ezra - Angry hill

24 sierpnia 2015

036. Polcon 2015

Podejrzewam, że większości z was tytuł posta mówi niewiele. W celu zasięgnięcia informacji zapraszam TU



Konwent fantastyczny jest dość specyficznym wydarzeniem. Mnóstwo ludzi, hałasu, śmiechu, kolorów, zdjęć, kostiumów, gadżetów oraz dziwnych rozmów, których niewtajemniczeni nie są w stanie pojąć. Klimat imprezy jest niezwykły i w zasadzie ciężko opisać go drugiej osobie. Zapytana przez obcego kolesia na ulicy "Czym właściwie jest ten cały Polcon?" nie potrafiłam udzielić satysfakcjonującej odpowiedzi. Wiem po prostu, że dla kogoś zupełnie nieznającego tematyki fantasy, wszystko co powiem wyda się "lamerskie", "niepokojące" i w ogóle "fe". Tymczasem ja, skromna fanka kilku książek i filmów, bawiłam się naprawdę przednio! Obkupiłam się na stoiskach, poszerzyłam swoją wiedzę na prelekcjach, porobiłam tony zdjęć na pamiątkę i jeszcze załapałam się na autografy! Oczywiście, nie mogłabym zapomnieć o games room'ie, w którym spędziłam 4 godziny grając w planszówki. Cóż, żyć, nie umierać. Przez ostatnie miesiące byłam skupiona głównie na sesji, praktykach zawodowych oraz pracy - teraz wreszcie przyszedł czas na odrobinę rozrywki i relaksu w doborowym towarzystwie. Kolejne sympatyczne wydarzenie szykuje się dopiero we wrześniu, kiedy pojadę z chłopakiem na długo wyczekiwane, upragnione wakacje w góry. Do tego czasu czeka mnie bezwstydne nicnierobienie w moim rodzinnym domku. Ma się rozumieć, zupełnie nie narzekam z tego powodu ;).

Muzycznie znów po polsku, a co! Ta piosenka za każdym razem wywołuje ogromny uśmiech na mojej twarzy :). domowe melodie - Kołtuna

10 sierpnia 2015

035. Nieperfekcyjna pani domu.


Kobieta - urodzona kucharka, znawczyni sztuczek, pozwalających utrzymać przestrzeń w czystości, postać odpowiedzialna za stworzenie domowego ogniska. Jest to portret nieco stereotypowy, jednak nadal widoczny w większości polskich rodzin. Mieszkając poza domem w okresie mojej wakacyjnej pracy, byłam zmuszona się z tym wyobrażeniem zmierzyć. Na 5 tygodni miałam przeistoczyć się z leniwej studentki w gospodynię domową z prawdziwego zdarzenia. Co wynikło z tej metamorfozy? Cóż, zgodnie z tytułem posta, nie wszystko poszło tak, jak sobie wymarzyłam. Zupełnie niedoświadczona, rzucona na głęboką wodę - sprzątanie i gotowanie na pełen etat - boleśnie zderzyłam się z rzeczywistością. Cholerka, to wcale nie jest takie proste! Smród spalenizny towarzyszył mi w kuchni nie raz, wszystkie blaty pokryte zostały solidną porcją sosu pomidorowego, a zmywanie po posiłkach nie szło tak łatwo i przyjemnie, jak mogłoby się wydawać. Przyznam, że gdyby nie mój chłopak (nota bene mieszkający w Poznaniu od 2 lat, zatem nieco bardziej ogarnięty), który ochoczo pomagał w tych kuchennych wyczynach, pewnie zginęlibyśmy marnie. Moje ego mocno ucierpiało przez tę sytuację (toż to hańba - baba, która nie gotuje?!) i kolejne drobne niepowodzenia wywoływały u mnie ogromny zawód. Oczywiście, nie zawsze było tak tragicznie, większość obiadów była jadalna i nawet całkiem smaczna ;). Pewnie spoglądając na to z większym dystansem mogłabym śmiało stwierdzić, że jako przyszła żona i gospodyni poradziłam sobie dość przyzwoicie. Niestety, nie potrafię być obiektywna i wciąż mam wrażenie, że spaprałam sprawę udowadniając, że w gruncie rzeczy nie nadaję się do prac domowych. Przy okazji klnę w duchu na nadopiekuńczość mojej rodziny - całe życie nie dopuszczali mnie do kuchni i wyręczali w obowiązkach to teraz mają, wyrosła ciamajda! Pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że dam radę szybko nadrobić wszystkie zaległości i przy odrobinie praktyki zdołam zostać prawdziwą panią domu - jeśli nie perfekcyjną, to przynajmniej zadowalającą :). 

Tak sobie nucę od paru dni i w sumie stwierdzam, że fajne. Hozier - Someone new 

5 sierpnia 2015

034. Work hard, play hard.

Niejednokrotnie planowałam znaleźć sobie jakieś wakacyjne zajęcie, aby zarobić parę groszy na ewentualny wyjazd lub inne przyjemności (książki, duuuuuuuuużo książek). W poprzednich latach generalnie niewiele z tych planów wyszło i ostatecznie kończyłam na, jakże ambitnym, zbiorze owoców lub w ogóle darowałam sobie jakąkolwiek działalność (tak, jestem leniem). W tym roku, po raz pierwszy od 20 lat, udało mi się zorganizować coś na poważnie i wakacyjna praca Klaudii stała się faktem. Produkcja i kontrola jakości nie należą do szczytu moich marzeń, ale jest to względnie satysfakcjonujące, TYMCZASOWE zajęcie. Oczywiście, począwszy od pierwszego dnia, codziennie poznaję kolejne trudy i znoje tej sytuacji. Jestem wykończona zarówno fizycznie, jak i psychicznie (kierownik-cwaniaczek) i z rosnącą niecierpliwością odliczam dni do zakończenia umowy. Na chwilę obecną przed każdym wyjściem na autobus wyglądam mniej więcej tak:

Naprawdę muszę?
Pocieszam się faktem, że pozostało mi już naprawdę niewiele dni harówki, a każdy z nich przybliża mnie do upragnionego wypoczynku. Podejrzewam również, że pensja na koncie zmyje większość nieprzyjemnych wrażeń związanych z tą pracą ;). 

Nadal w happysad'owym nastroju. Happysad - Ciepło/zimno

28 lipca 2015

033. Wielki powrót.


Szczerze powiedziawszy nie sądziłam, że jeszcze tu wrócę. Blog pozostawał w zapomnieniu przez ostatnie 1,5 roku i w zasadzie już pogodziłam się z faktem, że ta wspaniała przygoda dobiegła końca. Strona jednak ciągle istniała -  chyba nie odważyłam się jej usunąć, podświadomie mając nadzieję na przyszły powrót. I oto stało się! Nadeszła wiekopomna chwila, kiedy to wznawiam coś, co zaczęłam dawno temu i ostatnio mocno zaniedbałam. Nadal się zastanawiam, na ile sensowne jest angażowanie się w świat blogów po raz kolejny. Ostatecznie wniosek jest jeden - nie potrafię nie pisać. Poetka ze mnie marna, opowiadania czy wręcz powieści to dla mnie (jeszcze) zbyt wielkie wyzwanie, za to blog wydaje się idealną formą na zrealizowanie tej potrzeby. Przyznaję, że podczas mojej nieobecności nie byłam całkowicie bezczynna - pewien blog istniał, spełniał jednak nieco inną funkcję. Stale publikowałam moje zapiski, lecz tym razem po angielsku, wykonując jedno z zadań potrzebnych do zaliczenia lektoratu. Z początku traktowałam to jako obowiązek, jednak z biegiem czasu prowadzenie angielskiego bloga stało się dla mnie ogromną przyjemnością. Wraz z zakończeniem roku akademickiego zadanie dobiegło końca, a ja zdałam sobie sprawę, że wcale mnie to nie cieszy. Radość pisania miała zniknąć bezpowrotnie? Niedoczekanie! Po głębszych przemyśleniach postanowiłam wrócić tutaj. Kto by pomyślał, że zajęcia na studiach naprawdę potrafią inspirować? Oczywiście, nie jestem pewna, na ile to powtórne blogowanie wypali. Chwilowo zapał jest ogromny, a co będzie dalej? Czas pokaże.

Przeglądając poprzednie posty doszłam do wniosku, że warto pozostać przy takim charakterze strony, jaki istniał tu przez lata. W związku z powyższym, nie ma notki bez piosenki: Happysad - Bez znieczulenia