18 września 2018

056. Chaos

Mówi się, że życie to pasmo niespodzianek, dlatego też nie powinno nas dziwić, że od czasu do czasu panuje w nim zamieszanie, pojawiają się nowe wyzwania i następują zmiany. Znam wiele osób, którym taki dynamizm odpowiada i z przyjemnością oddają się kolejnym doświadczeniom, łatwo przystosowując się do sytuacji. Ja niestety do takich ludzi nie należę. Od zawsze lubiłam spokój, stabilizację i zorganizowanie, przez co wszelkie nagłe problemy i dodatkowe obowiązki sprawiają, że staję się kłębkiem nerwów. Wystarczy nawet niewielkie odejście od rutyny, abym godzinami analizowała, co powinnam zrobić i co może pójść nie tak. Prawdopodobnie w mojej głowie wszystko wygląda gorzej, niż w rzeczywistości, ale jakoś nie potrafię nad tym zapanować. Ostatnie tygodnie są tego doskonałym przykładem. Skumulowanie się pracy, wyjazdów, korepetycji, rodzinnych uroczystości, przygotowań do pisania magisterki, a już niedługo także powrotu na uczelnię spowodowało, że poczułam się przytłoczona i zdemotywowana.



Bycie perfekcjonistką jeszcze bardziej wszystko utrudniło - chciałabym w pełni oddać się swoim obowiązkom i wykonać je jak najlepiej, co nie jest łatwe, gdy ma się ograniczony czas. Pytanie, czy to w ogóle możliwe? Może powinnam nieco wyluzować, obniżyć swoje oczekiwania i podejść do sytuacji realnie, z chłodną głową? Przede wszystkim muszę zwalczyć swój wrodzony pesymizm - w końcu jakie są szanse, że sprawdzą się te wszystkie czarne scenariusze, które podsuwa mi mózg? Pozostaje też inna kwestia - czy naprawdę muszę angażować się w tak wiele zadań? Czasem chyba warto niektóre sprawy odpuścić, jeśli ostatecznie mogą przynieść więcej szkody, niż pożytku. Cóż, łatwo powiedzieć, trudniej zrobić. Wiem tylko, że jakaś reakcja jest tutaj konieczna, bo moje zdrowie psychiczne stopniowo podupada. Trzymajcie kciuki, abym potrafiła wszystko zorganizować, ustalić priorytety i zadbać przy tym o własne samopoczucie.

Jeśli ktoś się zastanawiał, dlaczego od dawna nie pojawiła się żadna notka - powyższe słowa są chyba wystarczającą odpowiedzią.

18 sierpnia 2018

055. Oda do zachodów.

Odkąd pamiętam lubiłam przebywać wśród przyrody. Podobały mi się lasy pełne bujnych drzew, polne ścieżki, falująca woda w jeziorze, ośnieżone choinki (o których wspominałam już ostatnio), kwiaty we wszystkich kolorach tęczy i puszyste chmury. Każda z tych rzeczy ma w sobie piękno i magię. Tym, co zachwyca mnie w naturze najbardziej pozostają jednak zachody słońca. Wszyscy znajomi wiedzą, że mam prawdziwego hopla na tym punkcie, a w moim telefonie można znaleźć setki zdjęć z wieczornych spacerów. Chyba właśnie dlatego tak lubię późne przechadzki po okolicy. Wbrew pozorom to nie słońce najbardziej przykuwa wtedy moją uwagę. Cały urok tkwi w kolorach, które pojawiają się na niebie. Wszystko wydaje się dużo bardziej urokliwe mając za tło niezliczone odcienie różu i czerwieni. Uwielbiam także fakt, że nie ma dwóch identycznych zachodów słońca. Jak wszystko w przyrodzie, każdy z nich jest jest jedyny w swoim rodzaju. Co wieczór mogę zatem spodziewać się nowego, niepowtarzalnego i niesamowitego spektaklu cieszącego oko.

Nie mogłabym oczywiście wyrazić swojego uwielbienia dla zachodów słońca jedynie słowami. W tym wypadku najlepiej sprawdzą się zdjęcia. Osobiście uważam, że żadne filtry nie są tu potrzebne - piękno natury mówi samo za siebie.






Mam wrażenie, że fotografia zajmuje na tym blogu coraz ważniejsze miejsce. Wcześniej rzadko dzieliłam się moją "twórczością", wynikało to głównie ze skrępowania, ale stwierdziłam, że chyba warto odłożyć na bok wszelkie obawy i po prostu skupić się na publikowaniu tego, co dla mnie ważne. Nowe oblicze bloga nie oznacza oczywiście, że rezygnuję z piosenki dnia. Dzisiejszy wybór padł na cudowne wykonanie jednego z moich ulubionych utworów. Artur Rojek - Chciałbym umrzeć z miłości 

3 sierpnia 2018

054. Ufff, jak gorąco!

Od zawsze uwielbiałam zimę. Nie przerażały mnie niskie temperatury, śnieg, lód i zamiecie - tak naprawdę dopiero wtedy czułam się dobrze. Mogłam wskoczyć w ciepły, wełniany sweter z reniferem i zachwycać się oszronionymi drzewami za oknem albo wybrać się na spacer i pooddychać świeżym, mroźnym powietrzem. Teraz, kiedy mamy środek lata, tęsknota za zimą doskwiera mi jeszcze bardziej. Ostatnie tygodnie w Polsce obfitowały w temperatury powyżej 30 stopni, co z pewnością odpowiada wielbicielom słońca i tropików, jednak totalnie wykańcza mój organizm. Niemiłosiernie ciężkie, gorące powietrze sprawia, że nie mogę się wyspać, nie mam siły nigdzie wychodzić, ba, nie mam siły ruszyć ręką. Potrafię przepocić koszulkę siedząc w bezruchu na kanapie (nie żartuję). Co ciekawe, jakimś cudem nadal mam dobry apetyt i jem wszystko w ilościach hurtowych. Anyway, brak energii sprawił, że moja aktywność fizyczna nie jest już tak regularna, jak wiosną. Dopiero dzisiejszego ranka przerwałam dwutygodniowy zastój i poszłam pobiegać. Choć nie było to łatwe zadanie, jestem dumna, że nie dałam się upałowi. Po powrocie nagrodziłam się za wykonany wysiłek - wzięłam zimny prysznic i wypiłam hektolitry wody, dzięki czemu wysoka temperatura i palące słońce przestały mi tak doskwierać. Kontynuując proces schładzania, postanowiłam poprzeglądać zdjęcia robione minionej zimy. Przyznajcie sami, czyż ośnieżone choinki nie są przepiękne?

przy okazji zatęskniłam za górami i nartami :(
A teraz zupełnie z innej beczki, mały update dotyczący przebiegu mojego stażu - oczywiście, że moje obawy były bezpodstawne i praca okazała się świetna, a ludzie przesympatyczni. Nawet nie wiem, kiedy zleciały te dwa tygodnie. Czekam na więcej!

21 lipca 2018

053. Wsi spokojna, wsi wesoła.

Przeprowadzkę do Poznania, znalezienie stałej pracy i uniezależnienie się od rodziców planuję właściwie odkąd rozpoczęłam studia. Różne czynniki sprawiły, że wciąż nie jest to możliwe i póki co jestem zmuszona pozostać w rodzinnej wsi. I choć całym sercem wyrywam się do wielkiego miasta, nadal potrafię docenić urok mojej miejscowości, która pełna jest pól, lasów i stawów. Jako miłośniczka przyrody nierzadko wybieram się na spacery po okolicy. Zdałam sobie sprawę, jak wiele korzyści wynika z przebywania na świeżym powietrzu, dlatego staram się każdego dnia spędzać poza domem chociaż kilka minut. I nie mam tu na myśli jedynie pożytku dla zdrowia czy kondycji. Uprawianie sportu wśród natury pozwala mi przede wszystkim oczyścić umysł, zapomnieć na chwilę o problemach i pozbyć się negatywnej energii. Po paru godzinach spędzonych przed ekranem komputera nie ma nic lepszego, niż przechadzka po polnych ścieżkach, za towarzysza mając jedynie telefon z ulubioną muzyką oraz sielskie krajobrazy, które latem są jeszcze piękniejsze, niż zwykle.


Jeśli już o ulubionej muzyce mowa: Vance Joy - Like Gold
A zaraz zmykam na kolejny spacer - w końcu muszę się porządnie odstresować przed rozpoczęciem stażu w poniedziałek. Trzymajcie kciuki!

16 lipca 2018

052. Nie taki diabeł straszny?

Nigdy nie byłam specjalnie odważna. Odkąd pamiętam trzymałam się raczej z boku, w cieniu, nie podejmowałam ryzyka, nie próbowałam nowych rzeczy, pozostawałam w swojej nudnej, acz bezpiecznej strefie komfortu. Głupio przyznać, ale przez 24 lata niewiele się w tej kwestii zmieniło i nadal podchodzę z ogromnym dystansem do wszelkich zmian i życiowych wyzwań. Ostatnio zaczęłam się zastanawiać, z czego to wynika i jaki ma na mnie wpływ. Doszłam do niezbyt pocieszających wniosków - nastawienie pt. "nie ma co próbować, przecież tyle rzeczy może pójść nie tak, dobrze mi tu, gdzie jestem" sprawia, że omija mnie mnóstwo ciekawych doświadczeń. Nie wiem, skąd wzięło się u mnie to przesadne analizowanie sytuacji i wieczne pisanie czarnych scenariuszy. Logika podpowiada, że ludziom jednak czasem się coś udaje, a zatem dlaczego nie miałoby udać się i mnie? I kiedy wreszcie to do mnie dociera i już prawie, prawie robię ten wielki krok, mój mózg niszczy wszystko.


Zdaję sobie sprawę, że negatywne nastawienie zupełnie tutaj nie pomaga, a wręcz szkodzi - kiedy człowiek z góry zakłada porażkę i problemy, prawdopodobieństwo sukcesu dramatycznie spada. Mam tego świadomość. Wiem, że świat należy do odważnych, bez ryzyka nie ma zabawy, najtrudniejszy pierwszy krok i tak dalej. A mimo to nie potrafię się przemóc. Najgorsze jest to, że panika i strach pojawiają się nie tylko przy poważnych, życiowych decyzjach, lecz także w nieistotnych sytuacjach dnia codziennego. Jestem przerażona na myśl o moim dorosłym życiu, które przyniesie kolejne doświadczenia, dylematy, wybory i wielką odpowiedzialność. Jak mam się na to przygotować? Co zrobić, abym chętniej przejmowała inicjatywę, próbowała nowych rzeczy, rozwijała się i cieszyła z osiągniętych sukcesów, zamiast wiecznie analizować potencjalne niepowodzenia? Póki co nie znalazłam odpowiedzi na te pytania.

Cała powyższa refleksja wynika z mojej obecnej sytuacji życiowej. Dostałam się mianowicie na 3-miesięczny staż. Oczywiście cieszę się z możliwości, jakie się przede mną otwierają, boję się jednak, że sobie nie poradzę. Brakuje mi doświadczenia, a nie chciałabym przez to nikogo zawieść. Na tę chwilę chyba po prostu zawodzę samą siebie, nie dostrzegając własnych zalet. 

Et voilà, wylałam swoje żale, pomarudziłam i oczyściłam nieco umysł z negatywnej energii. Teraz może być już tylko lepiej.

Zainspirowana serialem BoJack Horseman. Oberhofer - Sea of dreams

13 lipca 2018

051. Czerwiec w obiektywie

Cóż, nie będzie to wpis typowy dla tego bloga. Dotychczas rzadko dzieliłam się tutaj moimi zdjęciami. Pomyślałam jednak, że skoro słowne podsumowanie minionego roku zawarłam w jednym zdaniu, wypadałoby to czymś zrekompensować. Często obrazy wyrażają więcej, niż słowa i liczę, że w tym wypadku będzie podobnie. Zapraszam zatem na wspominki z czerwca, przedstawione w nieco bardziej graficznej formie.

Większość wolnego czasu upłynęła mi na spacerach po okolicy. Mieszkając na wsi mam dość spore pole do popisu, wokół mnóstwo jest uroczych zakątków, lasów i parków, do których warto się wybrać. Podczas wieczornych przechadzek zrobiłam jakiś MILION zdjęć - chyba jestem zbyt wrażliwa na piękno przyrody.


W czerwcu trwał jeszcze rok akademicki (jego najbardziej intensywny okres), a zatem sporo czasu spędzałam również w Poznaniu, w okolicach mojej uczelni. Choć umysł miałam pochłonięty głównie nauką, kilka razy udało mi się wyrwać na kawę/piwo ze znajomymi i nieco odreagować.


Weekendy spędzałam dość kreatywnie i aktywnie - czytając, rysując, piekąc, biegając, a nawet tworząc świnki z origami ;).


A kiedy sesja wreszcie dobiegła końca, nadszedł czas na mój wakacyjny wyjazd. W tym roku wybrałam się wraz z chłopakiem do Amsterdamu, gdzie odwiedziliśmy wspólnego znajomego. Miasto okazało się urocze, pełne pięknych budynków i parków, a przede wszystkim ROWERÓW. Polecam gorąco, jeśli ktoś lubi miejsca tętniące życiem, bogate w atrakcje i miłe dla oka.


Czerwiec minął mi szybko i dość przyjemnie, o czym, mam nadzieję, świadczą powyższe zdjęcia. Oby lipiec okazał się równie sympatyczny.

W słuchawkach: Sufjan Stevens - Casimir Pulaski Day

10 lipca 2018

050. Przeszłość, przyszłość, teraźniejszość.

W zasadzie nie wiem, od czego zacząć. Doszłam do wniosku, że ja i mój blog to klasyczny przykład love-hate relationship. Z jednej strony potrafię rzucić to wszystko w cholerę na ponad rok. Z drugiej jednak strony nie mam serca tego bloga usunąć, bo wiem, że w końcu tutaj wrócę. I rzeczywiście -  oto jestem! Tym razem chyba padłam ofiarą wakacyjnej nudy i pod wpływem impulsu postanowiłam dać znać, że żyję. Prawdopodobnie powinnam jakoś podsumować te minione miesiące, wspomnieć o tym, co było przyjemne, a co mniej, co nowego odkryłam, czego doświadczyłam, kogo spotkałam, jak spędzałam czas, czego żałuję. Powiem jednak krótko: 


Był to ciekawy czas, pełen nowych wyzwań, a także zawierania znajomości (co miało związek głównie z rozpoczęciem innych studiów), ale nie czuję potrzeby przeprowadzania dogłębnej analizy tych wydarzeń. Czekają na mnie kolejne doświadczenia i to na nich wolałabym się teraz skupić. Podjęcie stażu, wakacyjne wypady oraz ostatni rok nauki na uniwersytecie - tak przedstawia się mój plan na najbliższe miesiące. Oczywiście wolny czas zamierzam też poświęcać na czytanie (dzień bez książki dniem straconym, czyż nie?), oglądanie seriali oraz sport. Tak, tak, wzrok was nie myli - SPORT. Nie sądziłam, że kiedykolwiek do tego dojdzie, ale już od dłuższego czasu regularnie biegam, spaceruję, pływam, jeżdżę na rowerze, a także uprawiam jogę. Jestem żywym dowodem na to, że nawet największy leń może pokochać aktywność fizyczną. Oczywiście jest to aktywność umiarkowana, amatorska, mająca na celu głównie delikatne rozruszanie mięśni i dotlenienie organizmu. Lekki wysiłek nie oznacza jednak znikomych efektów, gdyż skutki uprawiania sportu zauważyłam prawie od razu - mam więcej energii na co dzień, lepiej śpię i nie odczuwam już tych uporczywych bóli w kręgosłupie, spowodowanych bezustannym siedzeniem przed biurkiem. 


Tym pozytywnym spostrzeżeniem kończę niniejszy spontaniczny post. Co będzie dalej? Czas pokaże. A teraz niech tradycji stanie się zadość: mamy randomową notkę po rocznej nieobecności, są gify, więc czas na piosenkę. Dziś zarzucam starociami: Pixies - Where is my mind