Moja pierwsza wizyta w Górach Stołowych okazała się niezwykle udana. Z wyjazdu wróciłam opalona, pełna energii, z aparatem pełnym zdjęć i stopami pełnymi odcisków. Nie spodziewałam się, że stosunkowo niskie góry potrafią być tak piękne, ale i wymagające zarazem. Roi się tam od skalistych szlaków, ścieżek w kolorze gliny, zadziwiająco stromych podejść, dzikich lasów, wąskich szczelin i urwisk. Wszystko to sprawiało, że każdy osiągnięty cel napawał mnie stopniowo coraz większą satysfakcją. Decyzja, aby wyjechać dopiero we wrześniu miała zarówno pozytywne, jak i negatywne strony. Naprzeklinałam się nieziemsko na transport - poza sezonem połowa autobusów już nie kursuje i cholernie ciężko się gdziekolwiek dostać. Plusem był natomiast spokój na trasach, gdyż turystów było dość niewielu. Pozwoliło mi to na czerpanie pełnymi garściami z uroków wszystkich przebytych tras, które prowadziły głównie przez urokliwe pola, łąki i lasy. Z pewnością jeszcze nie raz wrócę w tamte rejony - kto powiedział, że moja górska miłość musi ograniczać się tylko do Tatr?
Podczas wędrówek czułam się niczym zawodowy fotograf pracujący dla National Geographic. Zdjęcia robiłam dosłownie wszystkiemu, starając się uchwycić piękno dolnośląskiej natury. Oczywiście daleko mi do profesjonalizmu, niemniej fotki uważam za całkiem niezłe.
Podsumowując - polecam gorąco!